Małgorzata Braunek. Ten uśmiech nie przegryzł losu
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuOdeszła Małgorzata Braunek. Najpiękniejsze zmarszczki w Polsce wygładziły się po przerwanej walce. Ta dziewczyna wyzwalała się bez sztandarów i manifestów, była zawsze w awangardzie nie dbając o aplauz. Co sobie myślała na końcu? W buddyzmie życie i śmierć postrzega się jako jedność, w której koniec jednego z etapów jest tylko początkiem drugiego. Tej wiary jej zazdroszczę.
Odeszła Małgorzata Braunek. Najpiękniejsze zmarszczki w Polsce wygładziły się po przerwanej walce. Ta dziewczyna wyzwalała się bez sztandarów i manifestów, była zawsze w awangardzie nie dbając o aplauz. Co sobie myślała na końcu? W buddyzmie życie i śmierć postrzega się jako jedność, w której koniec jednego z etapów jest tylko początkiem drugiego. Tej wiary jej zazdroszczę.
Nigdy nie poznałam Małgosi osobiście, mimo to chcę mówić o niej po imieniu, nie sądzę, by miała coś przeciw. Była ciepła i spełniona, po latach poszukiwań, wolna od małostkowości, której sama doświadczyła.
Nic, co robiła jako aktorka, nie było ignorowane ani letnie. Była antygwiazdą szokującego do dziś, a zapomnianego filmu „Trzecia część nocy” Andrzeja Żuławskiego. Z wyklętym reżyserem poczęła kolejnego nietuzinkowego reżysera, Xawerego.
W jednym z najlepszych dzieł Wajdy – „Polowanie na muchy” według prozy Janusza Głowackiego – zagrała brawurowo snobistyczną studentkę, za co obwołano ją modliszką i karykaturą kobiety (polskiej). Była bardziej seksowna niż Jane Birkin i Bardotka razem wzięte. Snobistyczne studentki istnieją do dziś, poza czasem. Małgosia jednak swój czas wyprzedzała, płacąc srogą cenę w naszym zaścianku.
Casting do roli Oleńki w „Potopie” to był nasz socromantyczny zryw w obronie jedynych słusznych wartości. „Zimna, nieprzystępna, wyniosła” Małgosia zbierała cięgi – umiała połączyć charakterek, ciepłe kluchy i żelazne polskie dziewictwo w genialnej roli, nie podała zastygłych flaków z olejem. Po latach doceniono niechętnie ten ogień i lód – największy atut fantastycznego duetu z Kmicicem Olbrychskim.
Po roli Izy Łęckiej w serialu „Lalka” Małgosia wycofała się z aktorstwa na 20 lat. Nie dziwię się. Zbyt drastycznie pokazała (po raz kolejny) kobietę jako produkt epoki i sfery – żałosną, cyniczną, zbiedniałą pannę na wydaniu z pretensjami do bycia damą. Problem nigdy się nie zestarzał, Małgosia też nie. Była aktorką genialną, inteligentną, choć bez łabędzich piersi Beaty Tyszkiewicz z wersji Hasa. Nie nadawała się na polską ikonę. Byłaby nią wszędzie indziej, gdzie zaistniały zjawiska nowej fali i kina niezależnego.
Boli jej odejście, po sytych latach spokoju, osobistego szczęścia, nieafiszującej się aktywności na rzecz ludzi słabszych, niezależności od wredoty mediów. Po pięknych aktorskich powrotach – w „Tulipanach” i „Nad rozlewiskiem”. Po tym, jak postawiła wyraźną kreskę pomiędzy życiem i tzw. karierą.
Ładnie pożegnał ją wielki kolega po fachu Jan Nowicki, cieszący się reputacją kabotyna i kobieciarza, artysta niezmiennie kontrowersyjny i „pod prąd”, jak ona. Powiedział po swojemu, że Małgosia zawsze pachniała naturalnością, świeżo skoszoną trawą i kwiatami. Niestety, jej niesamowity uśmiech nie zdołał przegryźć losu.
Na szczęście, spoczywa w spokoju Zen. Taką mam nadzieję.
Zdjęcia: Akpa
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze