Ostatnia godzina życia
EWA ORACZ • dawno temuPamiętacie zeszyty z czasów podstawówki rozdawane koleżankom do wpisania. Zaginało się kartkę lub zaklejało, podpis i gotowe. Twój ulubiony kolor? Jaka jest pierwsza litera imienia sympatii? Co o mnie myślisz? I bardziej ciekawe, jak to: co byś zrobiła gdybyś miała godzinę życia. Czasami je sobie zadaję.
Każdy z nas przeżywa śmierć kogoś bliskiego. Nie wiem jak u was, ale ja mam zawsze wrażenie, że czegoś nie zdążyłam zrobić, powiedzieć. Najczęściej jest już za późno. Pozostaje żal, że odłożyliśmy coś na kiedyś, które nie nastąpiło. Kiedyś ma to do siebie, że omija nas szerokim łukiem.
Gdyby ostatnia godzina życia właśnie wybiła — czy to byłby czas na pożegnanie? 60 minut to chyba za mało, żeby wszystko powiedzieć, do wszystkich zadzwonić. Może kawa w dobrym towarzystwie? Może gofry z bitą śmietaną na ulicy? Kino. Godzina to za mało na jeden film. A może seks, dziki i namiętny z orgazmem wielokrotnym, taki na granicy płaczu? Przychodzą mi do głowy wszystkie rzeczy, które odłożyłam na lepszy czas. Jaki lepszy, nie wiem. Tak dużo chciałabym zrobić, a zastanawianie się nad tym już zabrało mi 10 minut. W takich momentach słyszy się cykanie zegara. Może zadzwonić do kogoś bliskiego i nie przyznając się do ostatnich minut pogawędzić miło?
Czy w takim momencie celebruje się zwyczajności? Dlaczego nie dostrzegamy ich na co dzień? Zauważamy tylko wielkie tragedie i chwile uniesienia. Drobne przyjemności gubimy gdzieś po drodze. A gdyby tak z porannej kawy uczynić święto? Zatrzymać się na chwilę i uśmiechnąć do siebie. I wyciągnąć porcelanowe filiżanki i nie chować już ich więcej do szafy z myślą, że są na specjalne okazje. To teraz jest specjalna okazja. Każdy dzień jest specjalną okazją. Moja znajoma mówi, że trzeba dbać o siebie i sprawiać sobie przyjemności. Kropla perfum na poprawę nastroju, najlepsza bielizna w poniedziałek, mimo świadomości samotnego wieczoru. A może czerwone paznokcie u nóg? Krewetki na śniadanie? Maseczka trzymana na wielkie wyjście? Tak, właśnie dzisiaj i teraz. Nikt z nas nie wie, czy wróci po pracy do domu. Szkoda by było, żeby nie skorzystać z tego co mamy pod ręką. I nie mam na myśli szalonych imprez codziennie. Drobiazgi, drobnostki, małe uśmiechy do innych, ale przede wszystkim do siebie. Nawet powiedzenie komuś, że jedynie nasza wrodzona skromność osobista, nie pozwala nam wymienić miejsca, w które nas może jakiś osobnik pocałować, jest warte uwagi. Co za ulga, powiedzieć coś, na co ma się wielką ochotę.
A gdyby tak założyć dwie różne skarpetki. Bo w czym lepsze są dwie takie same? Uniform, ile ich mamy… Tyle samo ile masek. Może czas je ściągnąć? Nie w ostatnią godzinę, ale teraz. Może warto zaczepić tego przystojnego pana, o którym myślimy od kilku miesięcy. Może on też nas zauważył? Jeśli nie, to przynajmniej przestaniemy się łudzić. A może pójdziemy razem do kina. W myśl zasady: lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że się nie zrobiło.
Nikt nie ma czasu, czas trzeba sobie wziąć. Więc starajmy się brać czas codziennie, tak jakby był ostatnimi 60 minutami. Odkładać można sprzątanie, pranie i zapłacenie rachunków, ale nie życie. Przypomniał wam się dawny znajomy… Myślicie sobie, zadzwonię do niego niedługo. Dlaczego nie teraz? Podobno moment, w którym przychodzi nam coś do głowy, jest zarazem odpowiednim na wykonanie tego. Jeśli pojawia się impuls, to zapewne nie bez powodu. Przesypiamy połowę swojego życia, może warto wykorzystać to, co nam zostaje.
Gdyby zostało mi 60 minut, ubrałabym fioletowy kapelusz, dwie różne skarpetki i z piwem w jednej dłoni i dobrym papierosem w drugiej usiadłabym na ławce albo na końcu mola. Nie zrobiłabym żadnych podsumowań, po co one komu. Każdy żyje najlepiej, jak potrafi. Przydałby się kompan w tych ostatnich chwilach, taki jak w pociągu. Mógłby opowiedzieć jakiś dowcip, najchętniej z tych abstrakcyjnych. Popatrzyłabym na morze i na swoje skarpetki. I przestałabym istnieć. Chociaż może to byłby początek?
A ty co byś robiła w ostatniej godzinie życia?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze