„Miłość w kasztanie zaklęta”, Monika A. Oleksa
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuAutorka skupiła się na zwyczajnych historiach z życia wziętych. Efektem jest dobra, refleksyjna powieść o miłości, napisana z wyczuciem, bez patosu, fajerwerków akcji oraz niepotrzebnych i mdłych dialogów. Może nie ma w niej oryginalnego pomysłu, ale i życie, w przypadku miłości, nie oferuje nam hollywoodzkich zakończeń. Powieść zdecydowanie zasługuje na bardzo dobrą ocenę.
Napisano miliony książek o miłości: bezsensownych, genialnych i całkiem zwyczajnych. Mimo wszystko tabuny pisarzy wciąż sięgają do tematu bez dna. Bo przecież miłość to uczucie, które wszystko napędza (nie pieniądze, a miłość właśnie). Paradoksalnie, emocje, które powinny przynosić nam najwięcej przyjemności, są też źródłem bolesnych, często traumatycznych doświadczeń. Tak dzieje się w książce Moniki Oleksy. Miłość w kasztanie zaklęta (mimo dość sentymentalnego tytułu) okazuje się być dobrą, refleksyjną powieścią o miłości, napisaną z wyczuciem, bez patosu, fajerwerków akcji oraz niepotrzebnych i mdłych dialogów. Może nie ma w niej oryginalnego pomysłu, ale i życie, w przypadku miłości, nie oferuje nam hollywoodzkich zakończeń lub harlequinowej pikanterii.
Główną bohaterką „kasztanowej miłości” jest Marta – trzydziestoparoletnia nauczycielka, osoba pogodna, sympatyczna i bardzo wrażliwa. W zasadzie niczego jej nie brakuje oprócz rzeczy najistotniejszej: prawdziwej miłości. Marta wierzy, że każdy człowiek ma gdzieś na świecie swoją bratnią duszę, „drugą połówkę pomarańczy” i tylko trzeba odrobiny szczęścia i wiary w siebie, by tego kogoś znaleźć. Niestety ten piękny moment w życiu Marty nie następuje. I chociaż jej kolega z pokoju nauczycielskiego jest w niej szaleńczo zakochany, Marta myśli o innym. Intryguje ją samotny mężczyzna, który codziennie przychodzi do parku przed jej domem, siada na ławce i rozmyśla, ściskając w dłoni kasztan.
Tak się składa, że idąc przez park Marta i tajemniczy nieznajomy udzielają pomocy dziewczynce potrąconej przez rowerzystę, a ich drogi się ze sobą splatają. Okazuje się, że mężczyzna (utytułowany lekarz – ginekolog) ma za sobą romantyczną, nieszczęśliwą miłość. Bohater stopniowo otwiera się przed kobietą, bo czuje, że coś głębokiego rodzi się między nimi. A Marta chłonie każde jego słowo. Czy bohaterów połączy gorące uczucie? Czy mężczyzna będzie chciał po raz kolejny przeżywać coś, co stało się dla niego źródłem cierpienia? Odpowiedzi znajdziemy na kartach książki.
W powieści Moniki Oleksy jest kilku narratorów. Swoją historię opowiada Marta i samotny pan doktor – człowiek równie wrażliwy co nasza bohaterka, bardzo inteligentny, otwarty na świat i… zraniony do granic możliwości. Ważna rolę odgrywa historia jego żony, dziennikarki, którą lekarz poznał, opiekując się nią w szpitalu. Gdzieś w tle pojawia się opowieść o koledze Marty, mężczyźnie zakochanym w niej po uszy, który decyduje się związać z inną kobietą, bo wie, że Marta nigdy go nie pokocha. Wszystko się ze sobą splata i ma na siebie wpływ. Bo przecież, zgodnie z teorią „efektu motyla”, nic nie dzieje się w izolacji od innych zjawisk: każde nasze słowo, spojrzenie, gest, ruch ciała, krok w przestrzeni wpływa na świat i innych ludzi. I tak dzieje się z bohaterami Miłości w kasztanie zaklętej.
Tutaj spoiwem, łącznikiem jest miłość: uczucie przynoszące radość, spełnienie ale i niewysłowiony ból. Zadaniem pisarza jest wszystkie te kombinacje wiarygodnie przekazać. Oleksa uczyniła to znakomicie, skupiając się na zwyczajnych historiach z życia wziętych, a przez to nam bliskich! Ich normalność nie jest tu cechą złą. Wprost przeciwnie: oddają one skomplikowany żywioł życia, w którym wszystko może odwrócić się do góry nogami lub trwać bez zmian przez kilkadziesiąt lat, na skutek przypadku, a może przeznaczenia zapisanego w gwiazdach. Warto się nad tym zastanowić, śledząc losy bohaterów Miłości w kasztanie zaklętej. Bo chociaż tytuł może nas zniechęcać, powieść zdecydowanie zasługuje na bardzo dobrą ocenę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze