"Zabójstwo Jesse'ego Jamesa...", Andrew Dominik
DOROTA SMELA • dawno temuTen film był sławny na długo zanim powstał. Brad Pitt jako Jesse James - ta informacja działała na kinomanów niczym magiczne zaklęcie, a nazwisko autora książki Rona Hansena oraz reżysera jej adaptacji zapowiadały z kolei potencjalne dzieło sztuki filmowej. Wszyscy pamiętamy doskonałego Choppera Andrew Dominika, reżysera, który wydawałoby się posiadł klucz do psychiki zbira.
Ten film był sławny na długo zanim powstał. Brad Pitt jako Jesse James — ta informacja działała na kinomanów niczym magiczne zaklęcie, a nazwisko autora książki Rona Hansena oraz reżysera jej adaptacji zapowiadały z kolei potencjalne dzieło sztuki filmowej. Wszyscy pamiętamy doskonałego Choppera Andrew Dominika, reżysera, który wydawałoby się posiadł klucz do psychiki zbira.
Oczekiwania te nie okazały się próżne, choć efekt nie wszystkim się podoba. Niektórzy złośliwi krytycy zza oceanu twierdzą, że obraz Dominika jest przeznaczony dla najgorliwszych fanów Pitta, którzy nie mieliby nic przeciwko oglądaniu go przez 3 godziny na ekranie czytającego książkę telefoniczną. Powyższa opinia powinna być przestrogą dla tych, którzy spodziewają się po filmie Dominika westernu w dawnym stylu — w którym psychologicznie uproszczeni bohaterowie wykonują imponujące sztuczki z coltem zza baru w saloonie. Bo Zabójstwo trudno w ogóle nazwać westernem, to raczej kino psychicznego niepokoju rozgrywające się akurat w plenerach Dzikiego Zachodu, film ze wszech miar nietuzinkowy, nie dający się zaszufladkować i właśnie w pewnej dziwaczności piękny. W czasach, gdy sztuka jest zazwyczaj tylko przebranym w krzykliwe fatałaszki produktem, należy docenić wizję wykraczającą poza tabelę zysków.
Akcja toczy się tu tak powoli, że praktycznie się jej nie czuje. Mitycznego rewolwerowca poznajemy w momencie, kiedy jest on już starzejącym się i wypadającym z wprawy dziwakiem, mężczyzną przytłoczonym presją życia poza prawem. Historia opowiadana jest z perspektywy Roberta Forda — fanatycznego wielbiciela bandyty, który jeszcze niedawno jako dzieciak zaczytywał się tanimi powieściami sensacyjnymi o Jamesie, a dziś marzy o przyłączeniu się do jego gangu. Początkowo zignorowany przez starszego z Jamesów, Franka, w końcu załapuje się na swój pierwszy skok — nocny napad na pociąg. Nie jest to jednak brawurowa akcja rodem z taniej literatury. Łupy są marne, gang nieskoordynowany, a sam Jesse patologicznie brutalny.
Dalsza część filmu rozgrywa się głównie w psychice bohaterów — James cierpi na postępującą manię prześladowczą, w swoich dawnych kompanach widzi zdrajców. Nie ma w nim nic z ikonicznego twardziela na koniu — jest bladym strzępem człowieka z rozbieganymi oczami, niebezpiecznym świrem gotowym strzelać w plecy kumplom. Ale w swej czujności Jesse jakimś cudem przeocza prawdziwe zagrożenie, dając fory fałszywemu lizusowi — Fordowi, co skończy się tytułowym zabójstwem.
Nie jest tu ważne, co się wydarzy, a raczej "jak" i "dlaczego". Widz wpada w matnię intryg, podejrzeń i wewnętrznych głosów bohaterów. Żadna z postaci, łącznie z Pittem nie jest tu moralnie jednoznaczna. Całość to wysublimowane studium zależności i władzy, które operuje hitchcockowskim suspensem — niby nic się nie dzieje, ale napięcie jest nie do zniesienia, a kadry wprost "ociekają" adrenaliną.
Film Dominika ma niewielkie walory poznawcze, bo opowiada spekulatywną i niepewną wersję śmierci legendarnego bandziora. Robi to jednak z doskonałym zachowaniem realiów. Klimat amerykański drugiej połowy XIX wieku budowany jest poprzez niesamowite naśladujące stare dagerotypie zdjęcia, dopieszczoną scenografię, wreszcie świetny casting i charakteryzację aktorów. Dwie główne role — Pitta i Caseya Afflecka — zasługują na najwyższe laury — aktorzy ci wydają się żywcem wyjęci z epoki. Ufarbowany na czarno Pitt, daleki tu od swojego wizerunku amanta, momentami wręcz straszy swoją zmęczoną i niechlujną aparycją.
Urokliwy jest jednak także epizod Nicka Cave'a w roli knajpianego barda. Ballada przezeń śpiewana sygnalizuje istnienie tzw. drugiego dna biografii Jamesa. W najbardziej oczywistym odczytaniu Zabójstwo jest czymś w rodzaju dekonstrukcji mitu, traktatem o mrokach sławy i cenie władzy. Ale jest tu też co nieco o zjawisku fana — homoseksualne niemalże uwielbienie Forda dla idola z dzieciństwa jest pełne ambiwalentnych uczuć na styku miłości i morderczych zamiarów. Jeśli pomyślimy o dzisiejszych Stanach, gdzie coraz częściej nastoletni Amerykanie starają się przejść do historii urządzając masakry w szkołach, film Dominika nabierze niepokojącego wydźwięku.
Ubolewać pozostaje nad faktem, iż ten nośny intelektualnie seans artystycznych wzruszeń pewnie przepadnie w natłoku przedświątecznej krzątaniny, zakupów i familijnych rozrywek ze Świętym Mikołajem w tle.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze