„Saga Wikingów”, Claudio Fach
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKilka lat temu renesans popularności przeżywali piraci, teraz przyszedł czas na wikingów. Przysłużył im się Marvelowski „Thor”, ale kluczowy okazał się bijący wszelkie rekordy (i do tego znakomity) serial „Wikingowie”. Czy „Saga” Claudio Facha to jedynie cyniczna próba odcięcia kuponów od sukcesu (wcześniej odpowiedzialnego m.in. za „Rodzinę Borgiów” i „Dynastię Tudorów”) Michaela Hirsta? Wszystko wskazuje na to, że tak.
Kilka lat temu renesans popularności przeżywali piraci, teraz przyszedł czas na wikingów. Przysłużył im się Marvelowski „Thor”, ale kluczowy okazał się bijący wszelkie rekordy (i do tego znakomity) serial „Wikingowie”. Czy „Saga” Claudio Facha to jedynie cyniczna próba odcięcia kuponów od sukcesu (wcześniej odpowiedzialnego m.in. za „Rodzinę Borgiów” i „Dynastię Tudorów”) Michaela Hirsta? Wszystko wskazuje na to, że tak.
Na pierwszym planie mamy tu grupę (o zgrozo) sympatycznych wikingów, którym przewodzi przystojny Asbjorn (Tom Hopper). Wygnani z rodzinnych stron przez (rzecz jasna niegodziwego) króla wypływają na morze, gdzie dopada ich sztorm. Okręt tonie, rozbitkowie lądują na nieznanym (jak się okaże: szkockim) brzegu. Zaatakowani przez tubylcze plemiona, by zapewnić sobie wolność i swobodę działania muszą zapłacić okup. Nie mają ni srebra, ni złota i tu wydaje się, że po raz pierwszy uśmiecha się do nich szczęście: w trakcie przypadkowej potyczki biorą do niewoli urodziwą (jak im się wydaje) szlachciankę, Inghean (Charlie Murphy). Ta ostatnia okazuje się być jednak córką króla Dunchaida, który rozsierdzony wysyła za naszymi bohaterami grupę najemników pod wodzą (nazbyt już demonicznego) Hjorra.
W „Sadze” zawodzi właściwie wszystko. Twórcy próbują imitować hollywoodzki rozmach, ale na każdym kroku czuć tu (bolesne) braki budżetowe. Efekty specjalne są marne, widowiskowość starć i pojedynków zapewnić ma (zwykle bezskutecznie) jedynie dynamiczny montaż. Ale z pieniędzmi wiadomo: bywa różnie. Gorzej, że twórcy nie zadbali tu ani o wyraziste postacie (wyjąwszy przywódcę pozostali wojownicy pozbawieni są właściwości, łatwo ich zwyczajnie pomylić), ani realia historyczne (nasi bohaterowie to poczciwiny, które nie gwałcą, nie mordują itd.), ani solidny konflikt (karpaccy najemnicy są zwyczajnie groteskowi). Najgorsze, że kuleje scenariusz. Chwilami wydaje się wręcz, że go (dosłownie) nie było. Fach funduje nam dziwaczną hybrydę kina drogi: wikingowie snują się i snują, uciekają i uciekają… wszelkie braki mają nam zrekompensować (rzeczywiście) przepiękne krajobrazy. Działa to jako tako przez pierwsze 20 minut, potem pozostaje już jedynie nuda.
Wiadomo: „majówkowy” weekend nigdy nie był czasem głośnych, ważnych czy po prostu udanych premier. Ale „Saga” naprawdę rozczarowuje. Zwłaszcza na tle wspomnianych (i mających zapewnić jej zainteresowanie) „Wikingów” Hirsta. Serialu, który choć telewizyjny, po stokroć lepiej spełnia „kinowe” wymogi, niż obraz Facha. „Saga” przypomina czasy VHS i nawet najbardziej nieprzejednani fani wikingów powinni obejrzeć ją jedynie na małym ekranie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze