Więc tak. Anita Blake zawodowo zajmuje się zabijaniem wampirów, z wilkołakiem za to sypia. Niespodziewanie, ktoś wyznacza nagrodę za jej głowę i to taką, że sam Drakula by się skusił. Zresztą, dzielnej Anicie wrogów nie brakuje ze względu na wykonywaną profesję, co jednak trochę dziwi – dziewczę to rzutkie, piękne, bystre, a serca ma tyle, że mogłaby karmić sarenki razem z kapitanem Żbikiem. Ukochany wilkołak ma swoje kłopoty. W stadzie wyrósł mu rywal, pragnący władzy i cywilizowane załatwienie sprawy raczej nie wchodzi w grę. Jest jeszcze wyjątkowo potężny wampir, któremu zaczęła gnić morda, co źle rokuje na jego losy w wieczności. I tak dalej, od strzelaniny, przez konferencje na szczycie, do szczytowania w ramionach przystojnego wilczka. Nudę, Anita z kolegami odpędza gaworząc sobie miło. Na przykład:
- Moją ukochaną zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Powiedziała, że to źle pożywiać się krwią innych ludzi. Bądź co bądź sami też kiedyś nimi byliśmy (…)
Nakłoniła cię, żebyś został wegetarianinem. Świetnie. – powiedziałam – wydajesz się dostatecznie potężny.
To jest całe takie, przysięgam.
Niekiedy, lektura złych książek może sprawić perwersyjną przyjemność czytelniczą. Tak jest w wypadku powieści Grahama Mastertona, Deana Koontza czy – w pewnym stopniu – Stephanie Mayer. Pisanina pani Hamilton pozostaje wolna nawet od takiej, skromnej przecież zalety i jeśli czymś może zrobić wrażenie to tylko nagromadzeniem oczywistych bredni, nonsensownych zachowań bohaterów i drewnianego języka. Aż dziwne, że tyle bredni zmieściło się na zaledwie 600 stronach z kawałkiem, szczęściem, ten prócz tej powieści cykl liczy osiemnaście innych, a ja wszystkim zainteresowanym tematyką wampiryczną polecam Wpuść mnie Johna A. Lindqvista, dwukrotnie zresztą ekranizowaną. Można też wrócić do poczciwego Miasteczka Salem.
Wszystko, tylko nie to.