„Taniec śmierci”, Laurell K. Hamilton
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPowieść o wampirach. Książka jest zaledwie tomem rozbuchanego cyklu, którego akcja rozgrywa się w świecie zbliżonym do tego, który znamy z Czystej krwi. Niestety powieść ta jeśli czymś może zrobić wrażenie to tylko nagromadzeniem oczywistych bredni, nonsensownych zachowań bohaterów i drewnianego języka.
Oto powieść o wampirach, która sama trochę wampira przypomina. Prócz wersji romantycznej (Zmierzch i pociotki) popularność zdobył krwiopijca nieco bardziej złowrogi, a intensywnie obecny w serialu Czysta krew i literackim pierwowzorze. Pomysł jest prosty. Wampiry, wilkołaki i inne nadnaturalne dziadostwo wykonały spektakularny coming-out i próbują na różne sposoby wkomponować się w skołowane tym wydarzeniem społeczeństwo. Dobra obróbka takiego rozwiązania daje kapitalne pole do eksperymentów socjologicznych: jak wampiryzm ma się do kategorii wykluczenia? Czy, będąc nieśmiertelnym oraz wiecznie młodym winien płacić składkę emerytalną? I tak dalej. Pani Laurell K. Hamilton takie, niezbyt wyszukane kwestie nic nie obchodzą. Taniec śmierci jest zaledwie tomem rozbuchanego cyklu, którego akcja rozgrywa się w świecie zbliżonym do tego, który znamy z Czystej krwi. Plagiat? A skąd! Powieść jest trupem literackim skleconym w połowie lat dziewięćdziesiątych i następnie, w obliczu mody na nieumarłych, wywleczonym z trumny, gdzie leżakował jak najbardziej zasłużenie.
Więc tak. Anita Blake zawodowo zajmuje się zabijaniem wampirów, z wilkołakiem za to sypia. Niespodziewanie, ktoś wyznacza nagrodę za jej głowę i to taką, że sam Drakula by się skusił. Zresztą, dzielnej Anicie wrogów nie brakuje ze względu na wykonywaną profesję, co jednak trochę dziwi – dziewczę to rzutkie, piękne, bystre, a serca ma tyle, że mogłaby karmić sarenki razem z kapitanem Żbikiem. Ukochany wilkołak ma swoje kłopoty. W stadzie wyrósł mu rywal, pragnący władzy i cywilizowane załatwienie sprawy raczej nie wchodzi w grę. Jest jeszcze wyjątkowo potężny wampir, któremu zaczęła gnić morda, co źle rokuje na jego losy w wieczności. I tak dalej, od strzelaniny, przez konferencje na szczycie, do szczytowania w ramionach przystojnego wilczka. Nudę, Anita z kolegami odpędza gaworząc sobie miło. Na przykład:
— Moją ukochaną zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Powiedziała, że to źle pożywiać się krwią innych ludzi. Bądź co bądź sami też kiedyś nimi byliśmy (…)
Nakłoniła cię, żebyś został wegetarianinem. Świetnie. – powiedziałam – wydajesz się dostatecznie potężny.
To jest całe takie, przysięgam.
Niekiedy, lektura złych książek może sprawić perwersyjną przyjemność czytelniczą. Tak jest w wypadku powieści Grahama Mastertona, Deana Koontza czy – w pewnym stopniu – Stephanie Mayer. Pisanina pani Hamilton pozostaje wolna nawet od takiej, skromnej przecież zalety i jeśli czymś może zrobić wrażenie to tylko nagromadzeniem oczywistych bredni, nonsensownych zachowań bohaterów i drewnianego języka. Aż dziwne, że tyle bredni zmieściło się na zaledwie 600 stronach z kawałkiem, szczęściem, ten prócz tej powieści cykl liczy osiemnaście innych, a ja wszystkim zainteresowanym tematyką wampiryczną polecam Wpuść mnie Johna A. Lindqvista, dwukrotnie zresztą ekranizowaną. Można też wrócić do poczciwego Miasteczka Salem.
Wszystko, tylko nie to.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze