„Detektyw Murdoch. Ostatnia noc jej życia”, Maureen Jennings
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuKryminał retro. Konstrukcja w starym stylu, z zamkniętą grupą podejrzanych, z których każdy miał powód, żeby zabić. Odsłonięcie tajemnicy gwarantuje pewne zaskoczenie, nie wątpię, że Murdoch, który przyjechał nad Wisłę z dalekiej Kanady znajdzie tu życzliwych czytelników.
Kolejny kryminał retro zwiastuje narodziny kolejnego bohatera. Wypełza z mojej ukochanej Oficynki.
Toronto, ostatnie lata XIX wieku. W miejskim zaułku znaleziono martwą, młodą dziewczynę. Jest naga, a sekcja zwłok wykazuje obecność morfiny w jej krwi i wskazuje, że była nieprzytomna, kiedy ją duszono. Dzielny detektyw William Murdoch nie ma problemów z ustaleniem tożsamości zmarłej. Przyjechała ze wsi i pracowała jako służąca w domu bogatego lekarza. Tam, prócz pana doktora, jego znerwicowana żona, synek hulaka, lubieżny kamerdyner oraz nastoletni stajenny. Kto zabił i dlaczego? Nie wiadomo, tak samo, jak trudno stwierdzić, czy ówczesny poziom medycyny umożliwiał wykrycie opiatów w krwi denata. Murdoch, żeby rozwiązać zagadkę, zagłębia się w niewesoły świat ulicznic i pijanych marynarzy. Można czytać, można zobaczyć – serial na podstawie nadaje stacja Ale Kino.
Gdyby akcja Ostatniej nocy jej życia działa się dzisiaj, Murdoch otrzymałby wsparcie techników z laboratorium kryminalistycznego, mógłby przeprowadzić brutalne przesłuchanie, a każdy na komendzie byłby mu pomocny. Tak przynajmniej sprawa wygląda w filmach o policjantach. Tymczasem, komenda jako taka jeszcze nie istnieje, medycyna sądowa jest dopiero w powijakach, nikomu przez myśl nie przyjdzie wykorzystanie odcisków palców. Śledzenie pracy policyjnej w takich warunkach jest dla współczesnego czytelnika czymś niecodziennym, zwłaszcza, że śmierć dziewczyny mało kogo obchodzi. Gdyby zabito żonę lekarza, jakiegoś kupca albo oficera, sprawa wyglądałaby zgoła inaczej, groza takiej sytuacji niezawodnie uruchomiłaby siły policyjne. Służka, biedna i przybyła znikąd była zbędna już za życia, martwa jeszcze śmie sprawiać kłopoty. Ktoś o nią pyta, zabiera cenny czas i jeszcze wysuwa podejrzenia stojące w sprzeczności z podziałem klasowym społeczeństwa. Murdoch nic sobie z tego nie robi: jest bowiem twardy, bystry, uparty, nudny i zasadniczy. Kto chciałby się z takim zadawać? Niemniej, chce spełnić swój obowiązek, złapać mordercę za kudły i w tym sensie wyrasta na cichego bohatera, sprzeciwiającego się zastanemu porządkowi. Przypomina trochę współczesnych nam protagonistów powieści sensacyjnych, tych osaczonych przez wszystko i wszystkich, muskularnych gości, gotowych do walki o swoje z całym światem. Tu jednak świat jest maleńki. Zaśnieżone Toronto, niepotrzebny trup i zwalista chłopina podążająca powoli za mordercą.
Zalety fabularne debiutanckiej powieści Maureen Jennings wymagają docenienia. To konstrukcja w starym stylu, z zamkniętą grupą podejrzanych, z których każdy miał powód, żeby pannę sprzątnąć. Odsłonięcie tajemnicy gwarantuje pewne zaskoczenie, nie wątpię, że Murdoch, skoro przyjechał nad Wisłę z dalekiej Kanady, znajdzie tu życzliwych czytelników. Ale właśnie, dlaczego czytamy kryminały? Przecież nie dla detektywa, którego oczyma oglądamy świat. Nie dla zagadki, w ten świat zaszytej, tylko dla świata właśnie. Toronto roku 1895 odmalowane przez panią Jennings nie jest nawet pocztówką, to raczej zbiór szkiców zrodzonych z naiwnej wyobraźni. Miejsca na wpół widoczne, ludzie niekonkretni, widać życzeniowe dopasowywanie fabuły do braków w zebranym materiale źródłowym, innymi słowy, nie sposób uciec od wrażenia, że całe to miasto, lekarze oraz dziwki zrodziły się w głowie kogoś poczciwego, lecz pozbawionego wiedzy i wyobraźni. Nie dowiaduję się tu niczego, czego sam bym się nie domyślił, a przecież taka powieść winna cuchnąć wódką, juchą i rozpustą. Może to zły moment dla Jennings i jej Murdocha? Dekadę temu ta książka zrobiłaby furorę. Zalew kryminałów historycznych postępuje i niedługo nas wszystkich zadusi – a kto pomści taką zbrodnię, kto ukaże sprawcę?
Murdoch jest na to stanowczo zbyt sympatyczny.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze