"Gwiezdny pył", reż. Matthew Vaughn
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPełna rozmachu ekranizacja bestsellerowej powieści fantasy autorstwa Neila Gaimana. Za całą recenzję tego filmu mogłaby posłużyć jedna wypowiedź reżysera Matthew Vaughna: "Chcieliśmy możliwie wiernie oddać treść powieści, ale korzystaliśmy z prawa licentia poetica dla nadania jej filmowego charakteru. Wszystko to dla zapewnienia widzom wysokiej klasy rozrywki". I tak jest w istocie.
Pełna rozmachu ekranizacja bestsellerowej powieści fantasy autorstwa Neila Gaimana.
Od stuleci nudna i senna angielska wieś sąsiaduje z niezwykłą Krainą Czarów. Mało kto o tym wie — oba światy oddziela prastary mur, pilnowany przez tylko na pierwszy rzut oka nieszkodliwego staruszka. Nieświadomi niezwykłego sąsiedztwa mieszkańcy wsi zadowalają się stwierdzeniem, że muru przekraczać nie wolno. Nic nie zakłóca tej równowagi, dopóki młody Tristan Thorne nie obiecuje odrzucającej jego zaloty Victorii przysłowiowej "gwiazdki z nieba". Gwiazda spada jak na zawołanie, ale nie dość, że spada po drugiej, magicznej stronie muru, to jeszcze okazuje się atrakcyjną dziewczyną o niezwykłej mocy. Na owe moce czyha cała armia mrocznych postaci: zła wiedźma, cyniczny król i jego synowie, gobliny i szybujący na latających okrętach piraci. Wszyscy pragną zdobyć serce gwiazdy. Dosłownie — by przejąć jej moce, trzeba wyrwać jej serce. Młody Tristan staje w obronie dziewczyny.
Za całą recenzję tego filmu mogłaby posłużyć jedna wypowiedź reżysera Matthew Vaughna: "Chcieliśmy możliwie wiernie oddać treść powieści, ale korzystaliśmy z prawa licentia poetica dla nadania jej filmowego charakteru. Wszystko to dla zapewnienia widzom wysokiej klasy rozrywki". I tak jest w istocie. Bo jeżeli ktoś będzie poszukiwał w Gwiezdnym pyle łagodnego, ale mrocznego, naprawdę baśniowego charakteru znanego z literackiego pierwowzoru, może się rozczarować. Podobnie rozczaruje się ten, kto, jak autor niniejszego tekstu, zachęcony zwiastunami, plakatami itd., liczył na obraz w stylu Willow, Niekończącej się opowieści czy Legendy. Kto natomiast oczekuje obiecywanej przez twórców "wysokiej klasy rozrywki", ten zawiedziony nie będzie. Gwiezdny pył to typowa hollywoodzka superprodukcja. Z wszystkimi jej wadami i zaletami.
Zalety można wymieniać naprawdę długo. A więc mamy w Gwiezdnym pyle dynamiczną, pełną zwrotów akcję, która nie pozwala się nudzić. Mamy kapitalne efekty specjalne, szczególnie widoczne w scenach, w których kapitan Szekspir sunie po niebie na swym latającym okręcie. Kiedy fregata znajduje się w epicentrum burzy — to już trzeba po prostu samemu zobaczyć. Wspaniale sprawdzają się obsadzeni w drugoplanowych rolach giganci aktorstwa — Robert De Niro jako wspomniany kapitan Szekspir jest przezabawny, Peter O'Toole cudownie kreuje cynicznego i złego władcę, wspaniała jest Michelle Pfeiffer w roli okrutnej wiedźmy walczącej o wieczną młodość. Ta ostatnia kreacja nie byłaby możliwa, gdyby nie fenomenalne efekty pracy charakteryzatorów — czarownica Lilim bez chwili przerwy starzeje się i młodnieje. A Pfieffer buduje na tym tle cudowny koncert wspaniałego aktorstwa. Wiarygodny jest wyczarowany przez scenografów świat — i ten realny, i ten magiczny.
A wady? Typowe dla hollywoodzkich superprodukcji. Na pierwszy plan wysuwają się dwie. Po pierwsze — przesadnie zagęszczony scenariusz. Ta technika opowiadania po raz pierwszy pojawiła się w nowych Gwiezdnych wojnach, a jej obecnie nieomal kanoniczny charakter utrwaliły obrazy takie jak Piraci z Karaibów. Ja złośliwie nazywam to "kinem bieganym". Otóż wszyscy bohaterowie przez cały film nieustannie gnają, bez chwili przerwy ścigają lub są ścigani. Tworzy to tak zagmatwane konstrukcje, że dialogi wielokrotnie służą jedynie temu, żeby uświadomić widzowi, gdzie i za kim obecnie trzeba biec, jechać lub frunąć. Po drugie — absurdalne decyzje obsadowe w odniesieniu do głównych ról. Kiedyś myślałem, że to jedynie choroba polskiego kina, przypadłość produkcji takich jak Quo Vadis Kawalerowicza. W tle giganci, np. Majchrzak i Trela, ale na pierwszym planie nie wiadomo dlaczego i po co Paweł Deląg. Niestety ta tendencja w ostatnich latach zagościła także w Hollywood, szczególnie mocno w obrazach rozgrywanych na tle bajkowym bądź historycznym. Doskonałym tego przykładem byli Nieustraszeni bracia Grimm Gilliama. Gwiezdny pył jest równie dobrym przykładem — są tu, wspominane już, naprawdę rewelacyjne kreacje De Niro, Pfeiffer, O'Toole'a. Ale w rolach głównych mamy Charliego Coksa i Claire Danes — młodych, obdarzonych pospolitą, chociaż niezaprzeczalną urodą. Niestety pozbawionych talentu swoich starszych kolegów.
I w tym tonie można dywagować o Gwiezdnym pyle bez końca. Bez końca można mnożyć wady i zalety tego filmu. Konkluzja jest prosta — jeżeli oczekujecie mądrej, głębokiej i pięknej baśni, wybierzcie się na inny film. Jeżeli macie chęć na wspomnianą "wysokiej klasy rozrywkę", bez wahania idźcie na Gwiezdny pył. Ten film Was wciągnie, ubawi i zrelaksuje. A że nie wzruszy i nie zaczaruje? Cóż, takie mamy czasy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze