"Przystanek śmierć", Tomasz Konatkowski
ANNA GIDYŃSKA • dawno temuFabuła jest niezła, morderca ciekawy, a jego motyw i tożsamość trudne do odgadnięcia. Tyle tylko, że w ogóle nie da się zgadnąć, kto jest mordercą – ponieważ zostaje on wyciągnięty jak królik z kapelusza pod koniec książki. Sposób, w jaki komisarz Nowak wpada na jego trop, jest całkowicie niewiarygodny, w stu procentach przypadkowy i w kryminałach jest to jak dla mnie największy błąd, jaki można popełnić.
Często bywa tak, że bohater książki, zwłaszcza kryminału, jest w jakimś stopniu alter ego autora. Chmielewska poszła na łatwiznę i większość książek napisała zwyczajnie w pierwszej osobie. Tomasz Konatkowski, autor „Przystanku śmierć”, utrudnił sobie to zadanie, bo głównym bohaterem jest tu komisarz policji Adam Nowak. Mimo to niejednokrotnie Nowak mówi to, co zapewne mówiłby sam Konatkowski – i to jest jedną z dwóch największych słabości tej książki.
Dawno już nie mieliśmy naprawdę dobrego polskiego kryminału dziejącego się współcześnie. „Przylądek pozerów” Klejnockiego był jakąś tam jaskółką zmian, ale potem cisza. Aż do teraz.
Konatkowski sprawnie opisuje współczesną Warszawę – na tyle, że nawet osoba, która tu nie mieszka, może sobie wyobrazić pętlę przy ulicy Annopol na Pradze. Nawet dygresje o tym, jak zmieniały się trasy autobusów i tramwajów w mieście w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, nie nużą – podane w formie czy to przemyśleń Nowaka, czy jego dialogów ze starym tramwajarzem Żurkiem są wciągające.
Wciągające nie są natomiast dywagacje o klubie sportowym Polonia, jego proweniencji, jego wzlotach i upadkach – bo gdybym chciała czytać o piłce, znajdę w kiosku kilka gazet czy czasopism o tej tematyce. W książce nie ma to najmniejszego sensu czy zastosowania – długie i nudne przemyślenia lub monologi nic nie wnoszą do fabuły. Za to nietrudno zgadnąć, że to nie Nowak jest fanem piłki, ale sam Konatkowski, który postanowił w ten sposób rozpropagować swoje poglądy, przy okazji zwiększając o jakieś 10 do 15% objętość książki. Jak już wspomniałam, to jedna ze słabości książki – oczywiście zawsze można stronę czy dwie przerzucić, ale czytanie nie na tym polega.
Czytelnik kryminałów mógłby się spodziewać, że skoro tyle się mówi o tej Polonii, to ostateczna rozgrywka między Nowakiem a mordercą rozegra się podczas meczu ligowego albo chociaż na stadionie, ale nic z tego. A jak na kreślenie portretu psychologicznego bohatera jest to zwyczajnie zbyt obfite, bo o ile jedna, dwie, nawet trzy wzmianki o piłce mogłyby zostać tak zrozumiane, o tyle kilkadziesiąt co najmniej stronicowych wypowiedzi o Polonii, opisów sprawdzania wyników meczu i innych futbolowych smaczków po prostu zniechęca – i do książki, i do bohatera.
Ten błąd byłabym jednak skłonna wybaczyć, bo fabuła jest niezła, morderca ciekawy, a jego motyw i tożsamość trudne do odgadnięcia. Tyle tylko, że w ogóle nie da się zgadnąć, kto jest mordercą – ponieważ zostaje on wyciągnięty jak królik z kapelusza pod koniec książki. Sposób, w jaki komisarz Nowak wpada na jego trop, jest całkowicie niewiarygodny, w stu procentach przypadkowy i w kryminałach jest to jak dla mnie największy błąd, jaki można popełnić.
Rozumiem, że praca operacyjna jest opisana tak, jak Konatkowski to sobie wyobraża czy jak chce, żeby działało – to znaczy: jeden faks do serwisu internetowego pozwala na zdobycie dostępu do konta, policyjny informatyk wchodzi na serwery firm i sprawdza tam wszystko, co mu się zamarzy, a tramwaje przyjeżdżają punktualnie. Mimo to zabójca zostaje znaleziony całkowicie przypadkowo, zupełnie bez żadnych poszlak. Wygląda to tak, jakby Konatkowski nie był w stanie wymyślić, jak Nowak miałby tego dokonać.
Nie wróży to dobrze serii – bo zapowiadana jest seria przygód komisarza Nowaka. Jeśli zamiast porządnego kryminału następna książka z serii okaże się opisem kolejnych kilkudziesięciu meczów z kryminalną fabułą w tle, a na koniec zabójca pojawi się niczym deus ex machina, to ja dziękuję.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze