"Kod Da Vinci", reż. Ron Howard
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuFilm Rona Howarda, zasłużonego wyrobnika z fabryki snów, okazał się dokładnie tym, czego można się było spodziewać po ekranizacji tej bazarowej podróbki Umberto Eco. (Notabene opartej na drugiej niezwykle głupiej książce Święty Graal, święta krew.) Metoda twórców jest prosta. Akcja galopuje, następuje króciutki wykład z całkowicie zmistyfikowanej historii powszechnej, a Tom Hanks zasępia się i rozwiązuje krzyżówkę albo rebus.
Przygody Pana Samochodzika w wersji hollywoodzkiej. Uczony z Harvardu staje na tropie największej zagadki wszech czasów. Zachodzi prawdopodobieństwo, że Chrystus spółkował, a Maria Magdalena była kobietą. Profesor Langdon zwiedza europejskie zabytki w towarzystwie uroczej Sophie. Za parą śmiałków podąża katolicki dywersant w habicie, okrutny albinos Sylas…
Film Rona Howarda, zasłużonego wyrobnika z fabryki snów, okazał się dokładnie tym, czego można się było spodziewać po ekranizacji tej bazarowej podróbki Umberto Eco. (Notabene opartej na drugiej niezwykle głupiej książce Święty Graal, święta krew.) Metoda twórców jest prosta. Akcja galopuje, następuje króciutki wykład z całkowicie zmistyfikowanej historii powszechnej, a Tom Hanks zasępia się i rozwiązuje krzyżówkę albo rebus. Muzyka. Zanim człowiek zdąży zastanowić się nad zaserwowaną mu brednią (krucjaty jako spisek sekty okultystów, chrześcijańskie bojówki terroryzujące starożytny Rzym, papieski rozkaz likwidacji templariuszy itd.), zza winkla wynurza się krwiożerczy mnich Sylas i akcja biegnie sobie dalej. Dzięki temu bzdura wylatuje z pamięci, do czasu aż nastąpi kolejna spiskowa „iluminacja”.
Fenomen Kodu bywa rozpatrywany jako atak na Kościół rzymskokatolicki. Według mnie było to nieuniknione. Każda epoka na nowo ustala dziedzictwo kultury, dokonuje selekcji i reinterpretacji, usiłuje uporządkować przeszłość. Takie zdanie pada zresztą w filmie. Historia zapisana w starych symbolach jest kluczem do teraźniejszości. A skoro kształtuje naszą tożsamość, dlaczego jej nie uprościć i nie zafałszować?
W czasach triumfującego materializmu chrześcijaństwo stało się dla większości wyznawców zupełnie niezrozumiałe. To bardzo irracjonalna religia. Bardziej tajemnicza i „pozaświatowa” niż buddyzm, bardziej skomplikowana niż islam. Zupełnie nie komponuje się ze współczesną nauką i obyczajem. Pomysł, żeby sprowadzić kosmiczny dramat Boga, który poniża się i wciela w znikomą istotę ludzką (Orygenes), do feministycznego thrillera w stylu New Age, był strzałem w dziesiątkę.
Łechce ego czytelniczek, dla których historia Jezusa i doktryna kościelna są przykładem maksymalnego szowinizmu. Co więcej, jest skrajnie demokratyczny. Czytelnik czy widz Kodu nie musi znać się na historii religii. Nie musi się znać na niczym. Dan Brown i spółka serwują mu przystępną i aktualną herezję, pozbawioną jakichkolwiek tajemnic i namysłu. Ale jest w tym słodki dreszczyk buntu i wolnomyślicielstwa. Każdy może się poczuć jak Luter czy Giordano Bruno…
Kosmiczny dramat wcielenia zostaje sprowadzony na ziemię. Wielu czekało na tę banalizację z utęsknieniem. Ewangelia zmienia się w operę mydlaną, niepojęta motywacja Chrystusa wreszcie się wyjaśnia. To był zwyczajny serial, najdłuższa soap opera w dziejach. Jezus był takim samym facetem jak ty czy ja. Miał kochankę. Płodził dzieci. Biedna Maria M. była prześladowana, bo w firmie Kościół toczyła się walka o władzę. Złe Opus Dei robiło straszne rzeczy, by ukryć fakt, że Jezus miał słabość do pięknych kobiet.
Czekam z niecierpliwością na dalsze aktualizacje Dana Browna. Być może w Kodzie 2 pojawi się rewelacja, że pierwsi rodzice byli tak naprawdę parą męską. Nazywali się Adam i Evans. Zły, konserwatywny Bóg prześladował ich z powodu wrodzonej nietolerancji i nie zgadzał się na adopcję Kaina. Też odkrywcze, nieprawdaż?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze