„Bóg zapłać”, Wojciech Tochman
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuTo czwarta książka tego autora. Dzieło mistrzowskie, napisane przez życie. Autor pisze o ludziach zmagających się z cierpieniem: z chorobą, śmiercią bliskiej osoby, samotnością i brakiem zrozumienia. Bohaterami książki Tochmana są ludzie, którzy próbują ułożyć sobie jakoś życie. Tochman z benedyktyńską cierpliwością wysłuchał wszystkich historii i przelał je na papier. Dziś niewielu dziennikarzy to potrafi.
Polski reportaż naprawdę ma się dobrze. Dzięki takim autorom jak Mariusz Szczygieł, Katarzyna Surmiak-Domańska, Wojciech Szabłowski i Jacek Hugo-Bader ten arcytrudny gatunek dziennikarski rozwija się w kraju i święci triumfy za granicą. Na pewno przyczynia się do tego Wojciech Tochman, założyciel Fundacji ITAKA oraz jeden z twórców Instytutu Reportażu. Bóg zapłać to czwarta książka tego autora, wydana w wydawnictwie Czarne (już teraz czytelnik może sięgnąć do kolejnej jego publikacji pt. Dzisiaj narysujemy śmierć).
Tochman jest wierny swoim zainteresowaniom. Pisze bowiem o ludziach zmagających się z cierpieniem: z chorobą, śmiercią bliskiej osoby, wojną, samotnością i brakiem zrozumienia. Wyznaje przy tym jedną prawdę: nic tak nie ukazuje prawdy o człowieku jak to, w jaki sposób próbuje on radzić sobie ze swoim bólem – fizycznym, duchowym, egzystencjalnym.
Bohaterami książki Tochmana są więc ludzie, którzy próbują ułożyć sobie jakoś życie. I tak opowiadanie Bóg zapłać poświęcone jest bardzo religijnemu małżeństwu, które każdy swój dzień, każdą życiową decyzję podporządkowuje zasadom wiary. Kobieta zmaga się z bardzo poważną chorobą, a jej mąż, jedyny żywiciel rodziny, nie może znaleźć pracy, więc zarabia udzielając korepetycji z matematyki. A pieniądze są bardzo potrzebne, skoro On i Ona mają sześcioro dzieci (bo pigułki antykoncepcyjne to grzech). Kiedy w ich związku pojawia się ktoś trzeci – młoda, dwudziestojednoletnia dziewczyna – wszystko nagle się zmienia. Czy mężczyzna porzuci kochankę? A może zostawi kochającą żonę i dzieci? Tego się z tekstu Tochmana nie dowiemy. Bo autor skupia się na teraźniejszości, na tym, co dzieje się tu i teraz, w trakcie rozmów z bohaterami. Ile takich rodzin żyje w Polsce, trudno powiedzieć. Ale nie chodzi tu o analizę jakiegoś zjawiska, tylko zwykłą (a przez to niezwykłą) opowieść o codziennych zmaganiach z losem. Tu siła człowieka objawia się w najwyższym stopniu.
Znajdziemy w tomie Tochmana zapis rozmów z ludźmi, którzy doświadczyli śmierci swoich bliskich. Mojżeszowy krzak to relacja nawiązująca do wydarzeń sprzed 6 lat, kiedy to białostoccy maturzyści zginęli w autokarze jadącym na pielgrzymkę do Częstochowy (w wyniku zderzenia dwóch samochodów śmierć poniosło 13 osób). Tochman dociera do rodzin ofiar oraz do tych, którzy przeżyli wypadek. Pojawia się więc opowieść rodziców zmarłej Moniki. Jest także relacja dyrektorki liceum, w którym uczyli się maturzyści oraz rozmowa z księdzem (to on próbuje pomóc ofiarom katastrofy, wytłumaczyć im, że to, co ich spotkało, jest sprawdzianem wiary). Pojawia się również Krzyś, ocalały maturzysta, który przed wypadkiem miał mnóstwo planów, m.in. chciał wyjechać na studia do Warszawy razem ze swoją dziewczyną; niestety Karolina zginęła pod Jeżewem, więc Krzyś stracił radość życia: Co teraz? Im człowiek młodszy, tym większa w nim iluzja własnej nieśmiertelności. Ona pozwala wstawać człowiekowi codziennie z łóżka, uczuć się, pracować, być z innymi ludźmi, cieszyć się. Jest niezbędna, by żyć. — Życie jest już tylko czekaniem – mów Krzyś.
Tochman pisze również o siedmiorgu dzieciach, których opieka społeczna próbowała zabrać z rodzinnego domu, bo rodzice nie potrafili właściwie się nimi zaopiekować (dziś wiemy, jak bardzo kontrowersyjne i często niesłuszne wnioski wyciągają takie instytucje). Dzieci po kilku dniach uciekły z sierocińca i ukrywały się w lesie tuż opodal rodzinnego domu. Przeczytamy także reportaż o małym Mateuszu, który urodził się ze zniekształconą twarzą. Po jego narodzinach matka oddała go do domu dziecka. Samotny, opuszczony chłopiec, z dnia na dzień coraz bardziej zamykał się w sobie, ale dzięki pielęgniarce Renacie znalazł prawdziwy dom, zaczął mówić, uśmiechać się i snuć plany na przyszłość.
Oto zwyczajne historie. Ktoś mógłby zapytać: po co poświęcać im książkę? Przecież współczesny czytelnik chce czytać o sprawach wyjątkowych, ekstremalnych, dziejących się w świecie bogatych ludzi. Ale Wojciech Tochman nie chce sprzyjać gustom. I w tym tkwi jego siła.
Kiedyś w jednym z wywiadów reportażysta i pisarz Paweł Goźliński stwierdził, że kiedy miejsce jakiegoś zdarzenia opuszczają dziennikarze newsowi, pojawiają się tam reporterzy, zainteresowani tym, co będzie dziać się dalej; jak z tragedią poradzą sobie ci, których ona dotknęła. Tak właśnie robi Wojciech Tochman, wracając do bolesnych historii, o których większość już zapomniała.
Co ważne, w książce nie znajdziemy żadnych opinii oceniających. Bo prawdziwy reporter nie może sobie na nie pozwolić. Tochman ukrywa się więc za prowadzoną przez siebie narracją – obiektywną, chłodną do granic możliwości. Co nie znaczy, że nie potrafi współczuć. Bo sam fakt, że pochyla się nad każdym losem człowieka, świadczy o jego wrażliwości. Paweł Huelle, autor słynnego Weisera Dawidka stwierdził: Elementarny odruch solidarności i współczucia stanowi zaczyn i sens tych reportaży. A właściwie opowieści o losie – czasem z Księgą Hioba, czasem z antyczną Mojrą w tle.
Bóg zapłać to dzieło mistrzowskie, napisane przez życie. Bo Tochman był tylko (!) tym, kto z benedyktyńską cierpliwością wysłuchał wszystkich historii i przelał je na papier. Dziś niewielu dziennikarzy to potrafi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze