„Opowieść nr 52”, Alexis Alexiou
DOROTA SMELA • dawno temuTen, kto w przedświąteczny weekend zbłądzi do kina w poszukiwaniu premier, znajdzie w nim raptem jeden świeży tytuł. Film ze słonecznego półwyspu ani nikogo nie rozgrzeje, ani nie okaże się antidotum na zimową smutę. Serwuje bowiem rzecz wizualnie zgrzebną, nakręconą niemal w całości w dwupokojowym mieszkaniu, w którym zasłony są zawsze zaciągnięte.
Ten, kto w przedświąteczny weekend zbłądzi do kina w poszukiwaniu premier, znajdzie w nim raptem jeden świeży tytuł. W dodatku — co za niespodzianka — produkcji greckiej. Jednak prawdziwe zaskoczenie czeka widza dopiero na sali kinowej.
Film ze słonecznego półwyspu ani nikogo nie rozgrzeje, ani nie okaże się antidotum na zimową smutę. Serwuje nam się tu bowiem rzecz wizualnie zgrzebną, nakręconą niemal w całości w dwupokojowym mieszkaniu, w którym zasłony są zawsze zaciągnięte. To kwatera głównego bohatera Opowieści nr 52 architekta Iasonasa — skrajnego flegmatyka, powłóczącego nogami człowieka-zombi. Nawet taki mruk ma jednak znajomych i właśnie wyprawia dla nich kolację. W ten sposób poznaje Penelopę — kobietę, która staje w drzwiach z butelką wina, by za chwilę przemeblować mu pokoje i świat wewnętrzny. Zdrowy, uprzedzony dotąd do farmaceutyków kawaler zacznie nadużywać pigułek, by zagłuszyć niepokojące symptomy, które będą nasilać się w miarę trwania romansu. Ale czy ten związek w ogóle miał miejsce? Jeśli tak, to dlaczego Iasonas budzi się pewnego ranka sam z kompletną amnezją, nie mając pojęcia, gdzie podziała się kochanka?
Na te pytania widz będzie poszukiwał odpowiedzi w gąszczu utrudniających śledztwo zabiegów narracyjnych, które obejmują między innymi mieszanie płaszczyzn czasowych i punktów widzenia. Znajdujemy się tu w sytuacji podobnej do tej z filmu Rashomon, tylko że tym razem nie jesteśmy nawet pewni, czyją wersję historii śledzimy. Czy któryś z odłamków wspomnień należy do Penelopy? A może wszystkie one są wytworem mnogich osobowości nadużywającego psychotropów lunatyka?
Bo niewątpliwie Iasonas cierpi na zaburzenia snu, w czym przypomina bohatera innej mrocznej fabuły Mechanik. Ale ma także problemy z pamięcią, co z kolei upodabnia go do innego nieszczęśnika z Memento. Widać w Opowieści… również fascynacje kinem Polańskiego, głównie Wstrętem i Lokatorem, oraz Ozona (Basen). Można tu też znaleźć kalki z japońskiego horroru Dark Water, gdzie histeria i wilgotne plamy na suficie grały równie istotną rolę. A to tylko najbardziej bijące po oczach zapożyczenia. Obraz greckiego reżysera jest dosłownie nafaszerowany cudzymi pomysłami, co stara się nieudolnie ukryć. Gdzieś tam pewnie debiutantowi przyświecała idea zrobienia filmu o zazdrości, mizoginii i lęku przed bliskością, jaki z bohaterem być może dzieli spora część współcześnie żyjących Greków. Niestety wielkie ambicje i erudycja twórcy w zderzeniu z jego marnym warsztatem, brakiem doświadczenia i oryginalności dały w sumie nieciekawy efekt — powstał film kompletnie niestrawny, bo nudny, bełkotliwy, wtórny i pretensjonalny.
Oto typowy casus etiudy szkolnej. Co drugi uczeń filmówki kręci przecież wydumaną impresję o zakamarkach chorego umysłu. Popełnia przy tym szkolne błędy, które sprowadzają się w głównej mierze do przerostu formy nad treścią. Alexis Alexiou też próbuje strzelać do muchy z armaty. Jego Opowieść… pełna jest sekwencji, w których barokowy przepych środków filmowych służy często wyrażeniu nader wątłych treści. Powtarzane są one na domiar złego do znużenia, jakby reżyser chciał nas poddać hipnozie. Kiedy bohaterowi po raz kolejny wypada tabletka (co ukazane jest z epickim rozmachem w 20 cięciach montażowych) albo kiedy zaczyna po raz enty spierać plamę po paście do zębów, widz przeżywa kryzys wytrzymałości. W tych chwilach najczęściej z pokazu przedpremierowego wymykały się kolejne osoby. Przyznam szczerze, że mnie samą na miejscu trzymał jedynie zawodowy obowiązek. Ze skrajnej apatii wyrywała mnie czasem tylko przewrotna samoświadomość twórców, którzy włożyli w usta bohatera słowa gotowej recenzji swego dzieła: Ciekawa tematyka to za mało, kiedy przez dwie godziny nic się nie dzieje.
Grecy potrafią robić thrillery psychologiczne, co udowodnili ostatnio festiwalowym hitem Kieł. Niestety z winy artystów pokroju Alexisa Alexiou kinematografii greckiej, w odróżnieniu od kulinariów i zabytków tego kraju, świat nie ma ochoty odkrywać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze