„Spaleni słońcem: Cytadela”, Nikita Michałkow
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuFilm, przed którym wypada widzów ostrzec. Bo na pozór rzecz wygląda ciekawie: Michałkow długo (i słusznie) uznawany był za jednego z najwybitniejszych rosyjskich reżyserów. Obsypany nagrodami film "Spaleni słońcem" (m.in. Oscar, nagroda jury w Cannes) doczekał się właśnie kontynuacji. Tyle, że jego autor to już nie ten sam człowiek. Zaangażowany w politykę przyjaciel Putina. Dla fanów pierwowzoru „Cytadela” będzie naprawdę przykrym doświadczeniem.
Film, przed którym wypada widzów ostrzec. Bo na pozór rzecz wygląda ciekawie: Michałkow długo (i słusznie) uznawany był za jednego z najwybitniejszych rosyjskich reżyserów. „Spaleni słońcem” to arcydzieło, które zapewniło mu nieśmiertelność. Kameralny, wzorowany na dramatach Czechowa film chwytał za gardło, uzmysławiał horror stalinowskich czystek lepiej niż rozkrzyczana, demaskatorska publicystyka. Obsypany nagrodami (m.in. Oscar, nagroda jury w Cannes) doczekał się właśnie kontynuacji. Tyle, że jego autor to już nie ten sam człowiek. Zaangażowany w politykę przyjaciel Putina, piewca zalet sowieckiego imperium, twórca pompatycznych superprodukcji… dla fanów pierwowzoru „Cytadela” będzie naprawdę przykrym doświadczeniem.
Michałkow nie przejmuje się logiką scenariusza, miesza wątki, wskrzesza uśmierconych wcześniej bohaterów. Toteż spotykamy ich niemal w komplecie. Pułkownik Kotow (Michałkow) jednak żyje, wcielony do kampanii karnej ma wziąć udział w samobójczym ataku na obsadzoną przez Niemców cytadelę. Jego oprawca, NKWD’owski czekista Mitia Arsentiew (Mieńszykow) to obecnie postać nawrócona: próbuje wyrwać Kotowa ze śmiertelnej pułapki. Odnajduje się też (jako sanitariuszka na froncie) zaginiona córka Kotowa, dorosła już (tu wyraźnie szwankuje chronologia) Nadja. Powrót do przedwojennych, sielskich realiów podmoskiewskiej wsi okaże się co prawda trudny, ale wspólny marsz na Berlin jak najbardziej możliwy.
Przykro pastwić się nad „Spalonymi słońcem: Cytadelą”, ale cóż począć. W miejsce dawnych subtelności wkracza łopatologiczna, wielkomocarstwowa ideologia. Psychologiczne niuanse z „jedynki” zastępuje tania egzaltacja, dramat człowieka złamanego przez system patetyczny pomnik ku czci bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Wszystko bezlitośnie kiczowate, deklaratywne, pozbawione niuansów. Scenariusz nie trzyma się kupy, czuć też niestety jego telewizyjny („Cytadela” pokazywana była w Rosji także jako serial) rodowód: to właściwie seria epizodów, których reżyser nawet nie próbuje połączyć w spójną całość. Oczywiście Michałkow pozostaje twórcą sprawnym: mamy tu bez mała hollywoodzką batalistykę, imponujące sceny zbiorowe, a nawet ślady (scena spotkania z żoną, czy przesłuchanie Arsentiewa) dawnej świetności reżysera. Tyle, że to jedynie ślady: całość pada pod ciężarem patriotycznej symboliki, nachalne metafory wywołują niezamierzony przez twórców śmiech itd. Nie nabrali się na „Cytadelę” nawet lubiący takie klimaty Rosjanie: film przyniósł ogromne straty. Co nie dziwi: oglądać się tego (dodajmy: przez ponad dwie i pół godziny) naprawdę nie da.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze