„Zabić, jak to łatwo powiedzieć”, Andrew Dominik
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuHistoria gangsterska. Wystylizowani przestępcy, czarny humor, rozciągnięte do absurdalnych rozmiarów, mocno ironiczne dialogi. Perfekcyjnie dobrana muzyka. Reżyser stawia na hipnotyczne ujęcia, kreuje specyficzny, melancholijny nastrój. Kluczowe są tu dialogi i znakomici aktorzy. Ci, którzy kochają kino noir, kryminały lat 70., czy post tarantinowskie wygłupy, na pewno będą zadowoleni.
Kolejny (po Zabójstwie Jesseego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda) film Andrew Dominika z Bradem Pittem w roli głównej. Tym razem jest to (na pozór) typowa historia gangsterska: trzech nieudaczników napada na nielegalne kasyno. Pech chce, że na stołach leżą pieniądze lokalnej mafii. Bossowie pragną nie tylko odzyskać gotówkę, ale też (interes musi się kręcić) uspokoić przestraszonych hazardzistów. Wykonanie wyroku powierzają bezwzględnemu profesjonaliście, płatnemu zabójcy, Jackie’mu Coganowi (Pitt).
Z początku wydaje się, że będzie to kolejna (zbyt wiele ich ostatnio!) podróbka Tarantino i Guy’a Ritchiego. Wystylizowani przestępcy, czarny humor, rozciągnięte do absurdalnych rozmiarów, mocno ironiczne dialogi. Perfekcyjnie dobrana muzyka (m.in. Lou Reed, Johnny Cash), wyestetyzowana przemoc itd. Ale chociaż Killing Them Softly (tak brzmi oryginalny tytuł) to zaledwie trzeci film Andrew Dominika, reżyser ma już swój rozpoznawalny styl. I on będzie tu najważniejszy. Dominik celowo zwalnia tempo akcji, stawia na hipnotyczne ujęcia, kreuje specyficzny, melancholijny nastrój. Nadal kluczowe są tu (bardzo dobrze napisane) dialogi. Ale z czasem coraz mniej w nich humoru, więcej dziwacznego napięcia, nostalgii. Trywialne rozmowy prześwietlają bohaterów, pokazują ich frustrację, znudzenie, niepokój. Etatowi twardziele to ludzie wypaleni i nieszczęśliwi: Dominik bezbłędnie wygrywa ten aspekt. Ma po temu możliwości: największą zaletą Killing Them Softly są znakomici aktorzy. Najmocniej zapada w pamięć brawurowa rola Gandolfiniego (pamiętny Tony z Rodziny Soprano): niegdyś zabójca nr 1, prawdziwa legenda swojej branży. Obecnie potwornie gruby, porzucony przez żonę, fajtłapowaty alkoholik z nadciśnieniem. Żałosny i cudownie śmieszny zarazem. Ale wrażenie robi też pragmatyczny, chłodny Jenkins (Spotkanie, Sześć stóp pod ziemią), wystraszony Liotta (Chłopcy z ferajny). I oczywiście (tym razem ośmieszający amerykańskie mity) Pitt.
Gdyby Dominik zadowolił się ukazaniem bankructwa świata bohaterów Tarantino, Killing Them Softly byłby obrazem znakomitym. Ale reżyser (podobnie jak we wcześniejszych swoich filmach) chce przenieść zbrodnię w sferę mitu. Dodać tzw. drugie dno, nakreślić przypowieść, metaforę. Tym razem jak najbardziej aktualną: Dominik zestawia mechanizmy świata przestępczego z amerykańską gospodarką doby kryzysu. Pokazuje konsekwencje chciwości, amoralne gry prowadzone, by tylko utrzymać przepływ gotówki. Do tego dorzuca satyrę polityczną: akcja dzieje się w trakcie kampanii prezydenckiej 2008 roku. Co i rusz pojawiają się demagogiczne przemówienia Obamy, Busha, McCaina. Słyszymy je z telewizorów ustawionych w gangsterskich spelunkach, tym samym konfrontujemy je ze światem korupcji, szantażu, przemocy. Czuć, że Dominik chciał stworzyć wielowymiarowe dzieło, ukazać pełnię problemu, ale na tym etapie (moim zdaniem) przeszarżował. Jego refleksje są trafne, ale banalne. Podane w łopatologiczny sposób, irytująco naiwne, nie dość odkrywcze.
I tak Killing Them Softly traci na wybujałości ambicji swego twórcy. Drażni wyczuwalną pretensją, nachalnie sugeruje, że jest (czy może chce być) czymś więcej. Ale i tak pozostaje znakomitym kinem gangsterskim. Skrojonym z ogromnym wyczuciem stylu, upajającym się bogactwem formy. Ci, którzy kochają kino noir, kryminały lat 70., czy post tarantinowskie wygłupy, na pewno będą zadowoleni.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze