Oświecenie – to słowo przychodzi nam na myśl, kiedy zastanawiamy się na losem wszystkich tych, którzy wyruszyli w swoją podróż na Wschód. Czy rzeczywiście przedstawiciel zachodniej cywilizacji, dzięki wyprawie do Indii, Mongolii, Nepalu lub Tybetu, może zdobyć upragniony rozwój duchowy i wznieść się ponad to, co trapi nas dzisiaj, ślepo zapatrzonych w zawartość swoich portfeli? Odpowiedź znajdziemy w książce Najgorsza w szkole jogi. Jej autorka, Lucy Edge, znudzona bezsensowną pracą w agencjach reklamowych, postanawia odbyć duchową podróż do Indii. Wcześniej, podczas wakacji na Tobago, poznaje niezwykle wysportowaną, smukłą, przyciągającą mężczyzn dziewczynę, która (jak twierdzi) wszystko zawdzięcza jodze. Lucy nie chce być od niej gorsza, więc rozpoczyna żmudną, kilkuletnią praktykę. Ukoronowaniem jej starań będzie wyjazd do aśramów, czyli indyjskich ośrodków medytacyjnych. Właśnie tam nasza bohaterka spotka wielkich mędrców i mistyków, którzy wtajemniczą ją w arkana królewskiej sztuki jogi. Co Lucy znajdzie na końcu swojej podróży? Prawdziwe duchowe oświecenie, wewnętrzny spokój i wyciszenie, a może tysiące kłopotów wynikających z nadmiernego przywiązania do seksu i alkoholu? Bo trzeba wiedzieć, że specjalistka od reklamy nie należy do osób szybko rezygnujących z typowo zachodnich uciech. Tym bardziej, że nie jest jedyną osobą, która po medytacji chętnie raczy się lampką wina albo egzotycznym hinduskim drinkiem. Cóż…, ścieżki prowadzące do oświecenia nie są proste. Ważne jest tylko, by nie zapomnieć o celu.
Znajdziemy w książce opisy spotkań z prawdziwymi, żyjącymi wciąż mistykami. Są tam także refleksje z wycieczek do najważniejszych ośrodków medytacyjnych w Indiach (m.in. do Riszikesz) oraz opisy rozmaitych pozycji, przez które Lucy musiała przebrnąć w swojej drodze do nirwany. Ale jest też niezwykły kalejdoskop religijnych turystów z Zachodu, którzy pod kolorowymi szatami skrywają całą prawdę o sobie: Część wolnej gotówki topili w książkach, kartach tarota i kursach, ale zostawało im jeszcze całkiem sporo na markowe ciuchy. Dość często można było zobaczyć błysk Donny Karan na wewnętrznej stronie kaszmirowego szala, mgnienie Prady na przechodzących obok sandałach czy metkę Calvina Kleina wystającą z koszulki noszonej pod szatą.
Bez względu na to, czy interesujemy się Wschodem czy też nie, książkę Lucy Edge warto przeczytać. Bo to doskonała lektura na jesienne, powakacyjne wieczory. Atmosfera książki przypomina bowiem to, co działo się podczas tajlandzkiej wycieczki Bridges Jones (oprócz feralnego, dość tragicznego zakończenia): upalna pogoda, zimne drinki, niezobowiązujący seks oraz markowe ciuchy i doskonała marihuana, która zagwarantować może całkowite rozpłynięcie się w niebycie. A całość przyprawiona zabawnymi rozważaniami o jodze, pozycjach medytacyjnych, mantrach, wegetarianizmie i miłości tantrycznej. To wyskokowa, uderzająca do głowy mieszanka.