Czy łatwo rezygnujemy ze związków?
EWA ORACZ • dawno temuSpytano parę staruszków, jak wytrzymali ze sobą 50 lat. Odpowiedzieli: „Bo widzi pan, urodziliśmy się w takich czasach, w których jak coś się psuło, to się to naprawiało a nie wyrzucało do kosza”. Prawie każdy kto ma konto na FB, prędzej czy później trafił na zdjęcie z tym podpisem.
Spytano parę staruszków, jak wytrzymali ze sobą 50 lat. Odpowiedzieli: „Bo widzi pan, urodziliśmy się w takich czasach, w których jak coś się psuło, to się to naprawiało a nie wyrzucało do kosza”.
Prawie każdy kto ma konto na FB, prędzej czy później trafił na zdjęcie z tym podpisem. Wzruszające prawda? Sama zamyśliłam się nad „starymi dobrymi czasami”, gdy to sąsiad naprawiał suszarki do włosów, buty nosiło się do szewca, a w mieście było kilka punktów naprawy pralek, młynków do kawy i wszelakiej maści sprzętów domowych.
O rozwodach się raczej nie słyszało często. Jak już się komuś przydarzył, wieści na jego temat płynęły po moim małym miasteczku jak hałaśliwa motorówka. Wszyscy wszystko wiedzieli, a żonom zapalała się czerwona kontrolka, wszak do społeczności dołączyła niebezpieczna rozwódka. Nie trzeba chyba tego wyjaśniać, wiadomym jest, że rozwódki czyhają na naszych grzecznych mężów, by sprowadzić biednych, zagubionych i niewinnych mężczyzn na drogę zepsutej przyjemności. Tak więc w tych czasach to ja siedziałam pod stołem, jak moja babcia z sąsiadkami obgadywała co ciekawszych osobników, popijając kawę ze szklanki, na obowiązkowym spodeczku, i farbując włosy w smugach dymu papierosowego.
W takich okolicznościach poznałam słowo zdzira. Za mała byłam na to, żeby rozumieć o co chodzi, jedynie wyczuwałam emocje, co dzieci robią doskonale. I pamiętam, że nie były to czasy szczęśliwych związków, dojrzałych, przepracowanych i partnerskich. I od dawien dawna to, co często trzyma ludzi w nieudanych związkach to poczucie obowiązku wobec dzieci. Kiedyś dochodziła do tego jeszcze kwestia braku alternatyw. Co miała zrobić matka z trójką dzieci i mężem pijakiem? Zostawić cały majdan i zabrać dzieci, dokąd? To były czasy, gdy większość mężczyzn popijała, więcej lub mniej. Po wypłatach ulice falowały razem z powracającymi do domów ojcami i mężami. Skutek tego trwa do dzisiaj, wystarczy poczytać jaka jest średnia wieku DDA*, to całe pokolenie, które powinno się teraz leczyć, bo rodziny, w których się wychowali, pomimo wyprasowanych koszul i coniedzielnych spacerów, były dysfunkcyjne. Ojciec pił, a matka udawała, że tak powinno być i że wszystko jest w porządku.
Ten model małżeństwa został przekazany dzieciom. Myślę, że ma szczególne znaczenie w przypadku kobiet. Nasze matki i babki mówiły, że tak po prostu musi być, że to rodzaj ofiary, którą składamy na ołtarzu macierzyństwa. Obawiam się jednak, że to ofiara, która nigdy nie zostanie doceniona. Mało dzieci modli się do poduszki, żeby w końcu był w domu spokój, a mama nie płakała? Nie jest już tak, jak kiedyś, bo sytuacja finansowa kobiet jest zupełnie inna. Nie brakuje samotnych matek z wyboru. I nie wydaje mi się, żeby decyzja o rozstaniu była prosta i można ją było porównać do wyrzucenia związku do śmieci. Znam kilka par, które przeżyły ze sobą parę dekad. Czy był to szczęśliwy związek, same wiedzą najlepiej. Obawiam się jednak, że po 50 latach małżeństwa, wielu rzeczy już się nie pamięta. Teraz, gdy emocje opadły, dzieci mają własne dzieci, namiętności przestały nimi szargać, a sypialnie są osobne, można stać się mentorem dla młodszych pokoleń. Zapomniał wół, jak cielęciem był. To trochę jak z moją babcią. Trzęsła całą rodziną, Babcia Dobra Rada, zdradzana przez swoje całe małżeństwo przez dziadka. Pod koniec życia stanowili z dziadkiem zgraną parę, o tym, co wycierpiała, już nie wspominała.
Jestem jak najbardziej za naprawą związków, pod warunkiem, że nie trwa to dwadzieścia lat i jest co naprawiać. Niestety, żeby coś zmienić potrzebna jest chęć zmiany. Znacie pewnie osoby, które można określić jednym zdaniem "taki/taka już jestem”, oczywiście same o sobie tak mówią. To krótkie wyrażenie jest jednocześnie usprawiedliwieniem na wszystko i zmyciem odpowiedzialności za niereformowalność. I są to osobniki, od których należy uciekać, szybko i skutecznie. Kompromis też musi mieć granice.
Podobno naturalne jest dążenie do szczęścia. Naszego osobistego szczęścia. Gdzie się ono podziało w związkach? Nie wierzę w szczęśliwe dzieci, gdy rodzice nie są szczęśliwi. Choćby byli najlepszymi aktorami na domowej scenie, to się nie udaje. I zawsze kończy się tak samo. Dzieci dorastają i powtarzają nieświadomie schematy wyniesione z domu, te emocje z dorastania towarzyszą w późniejszych związkach. Może trzeba usiąść przed lustrem i zadać sobie parę pytań. Czego pragnę? Czy ta druga osoba jest w stanie mi to dać? Jeśli nie, czy jestem w stanie tak żyć? Z własnego doświadczenia wiem, że racjonalizowanie emocji nie sprawdza się. Wiem, że jeśli czuję, że coś nie gra już po kilku sekundach w kontaktach z jakąś osobą, to coś jest na rzeczy. Słucham tego, nie analizuję, bo wiele rzeczy można sobie wytłumaczyć. Ta pierwsza emocja, która się pojawia, nigdy nie zawodzi. Przynajmniej u mnie.
Łatwiej być porzuconym, niż samemu zakończyć związek. Złość i żal kiedyś mija. Wyrzuty sumienia zatruwają codzienność. Ciężka to sprawa, tak jak każdy związek. Ciężka to praca, by go utrzymać w dobrej formie. Małżeństwo jednak, to nie mikser, w którym wymienia się część, by sprawnie działał. Myślę, że dylematy związane z rozstaniem zawsze będą podobne. Zmieniają się tylko warunki zewnętrzne i tradycje. Kondycję małżeństw z 50-letnim stażem można ocenić po kondycji następnego pokolenia, po tym, co zostało przekazane. Jakie są dzisiejsze związki? Gorsze? Lepsze? A skąd to się wzięło?
Pamiętajcie o tym, że życie jest tylko jedno i nie miejcie wyrzutów sumienia, że chcecie być szczęśliwe.
Żródło zdjęcia: demotywatory
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze