Znaki rozpadu związku
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuW większości wypadków, życie polega na odbieraniu jasnych sygnałów i odpowiedniej reakcji na takowe. Istnieje kilka bolesnych wyjątków, w tym miłość. Zwłaszcza w fazie początkowej i schyłkowej.
Kiedy, podczas jazdy samochodem miga rezerwa paliwa, oznacza to, że muszę poszukać stacji benzynowej. Jeśli, zawędrowawszy w ciemny zaułek, natknę się na draba zbrojnego w nóż, winienem wyskoczyć z portfela i telefonu bez stawiania oporu. Gdyby w tym momencie siadł mi internet, niezawodnie zakląłbym i podreptał zresetować router.
W większości wypadków, życie polega na odbieraniu jasnych sygnałów i odpowiedniej reakcji na takowe. Istnieje kilka bolesnych wyjątków, w tym miłość. Zwłaszcza w fazie początkowej i schyłkowej. Zaczyn kochania wygląda w miarę prosto, a przynajmniej takim się jawi w moich pradawnych, praszczurzych wspomnieniach. Zachodziłem w głowę, czy ona aby mnie kocha i zastanawiałem się, jak to mógłbym sprawdzić. Ze schyłkiem rzadko kiedy bywa tak wesoło.
Bo jak rozpoznać, że coś co było piękne i mocne, nie jest już nawet letnie, tylko przestało istnieć? Wyobraźmy sobie ich teraz, ją i jego. Kiedyś świata poza sobą nie widzieli. Chodzili na randki. Kochali się pod majowym słońcem i jeździli na weekendy do Budapesztu, a gdy zamieszkali razem, przez pierwsze, parne miłością miesiące, spędzali ze sobą wszystkie wieczory, dzieląc się sobą, a także tym, co przyniósł im dzień. Z czasem nieco ostygli, ale wciąż pozostali silni. Wieczorami oglądali seriale albo spędzali czas przy swoich komputerach. Raz tak, raz inaczej. W czwartek odwiedzali restaurację, w soboty chodzili do znajomych. Kończąc jedne, cudowne wakacje, już planowali, dokąd pojadą za rok.
I nagle, będąc ze sobą, stali się sobie zupełnie obcy, zanurzeni w osobnych światach. On lubi zamarudzić w pracy, coraz chętniej wyskakuje na piwo z kolegami, a wieczory w domu spędza klikając w dyrdymały, lub pisząc na komunikatorze. Ona zaczęła czytać mnóstwo książek, uczestniczy w babskich wieczorach, zaczęła uprawiać jogę i planuje zapisać się na korespondencyjny kurs chińskiego. Osobno wstają i zasypiają, każdy na obiad jada co lubi, a seks stał się wspomnieniem, niekoniecznie budującym. Ale czasem zamienią parę słów. Zaplanują wspólne wakacje, na które żadne z nich nie ma już ochoty. Tak żyją, dwa meteory toczące się przez pustkę, wolne od kontaktu ze sobą.
Nie doszło do zdrady ani wielkiego kłamstwa. W jakimś sensie, dalej mogą na siebie liczyć. Czują, że coś dobiegło końca, lecz obawiają się powiedzieć to na głos, bo przecież nic strasznego nie nastąpiło. Tak bardzo się kochali. W innych domach jest jeszcze gorzej.
To cholernie smutna sytuacja, prawda? Jest też sytuacją bardzo powszechną i chciałbym wiedzieć, w jaki sposób mógłbym jej uniknąć. Wolałbym już, aby w zamian urąbano mi nogę nad kolanem. Tu niestety brakuje jasnych sygnałów. Nikt nie powie „oto nastał koniec”, nie zapali się czerwona lampka, nie zabłyśnie nóż, nie zabrzmią bębny zwiastujące nadejście przeciwnika. Pojawią się tylko znaki rozpadu.
Trwałość związku stoi na trzech fundamentach: seksie, wspólnych celach i rozmowie. Nie wszystkie trzy muszą być zachowane. Wyobrażam sobie na przykład udany związek, w którym ustało współżycie (przykładem są zgrani ze sobą staruszkowie), albo ognistą miłość dwóch milczków. Człowiek ma dwie nogi, to i dwa warunki muszą doczekać się satysfakcjonującego spełnienia. Niekoniecznie trzy, lecz też nie jeden.
O seksie niespecjalnie chce mi się pisać. Wszędzie go pełno i jest przereklamowany. Jedno uznajmy za pewnik: ludzie wiążą się ze sobą także dlatego, że chcą go uprawiać razem. Para, jeśli chce przetrwać, musi dbać o swoje życie erotyczne, o regularność. Niekiedy jest to przykre, bardzo często – mechaniczne. Seks stanowi spoiwo dla zaufania, oddania i miłości. Rezygnacja z niego pcha w zdradę, lub, co gorsza, w onanizm.
Wspólne cele to zupełnie inna para kaloszy. Dla niektórych będzie to rodzina, dla innych dzielenie się wysokimi kosztami życia, podróżowanie, zbieranie znaczków, wychowanie dzieci lub ulepienie wyjątkowo dorodnej rzeźby z glutów dobywanych z nosa. Cele ulegają weryfikacji, a gdy osiągamy jedne, zwracamy się ku następnym. Razem przecież łatwiej, raźniej, no i cieplej, przynajmniej o tej porze roku. Warunkiem minimum jest niesprzeczność celów. Jeśli on najbardziej na świecie pragnie pracować w Nowym Jorku, a ona właśnie zakłada stadninę koni w Bytomiu, raczej nic nie pomoże tej miłości.
Rozmywanie się, rozłączność celów stanowi oczywisty znak rozpadu. Zaczyna się od drobnicy. Jedno chce zostać w domu, a drugie wychodzi na imprezę. Dzieje się tak regularnie, a więc możemy założyć, że celem jednego jest balanga na mieście, zaś drugie preferuje doming. To jeszcze o niczym nie świadczy. Ale jeśli takie drobiazgi, takie małe różnice zaczną się mnożyć, mamy powody do niepokoju. Następny krok stanowi bowiem zmiana jednego z celów generalnych. Tu powraca przykład z Nowym Jorkiem i stadniną w Bytomiu. Nie ma czego zbierać.
Wreszcie, rozmowa. Jakieś dziewięćdziesiąt procent czasu, jakie para spędza razem upływa właśnie na niej. Na rozmowie. Na mieleniu ozorem, wałkowaniu bzdur, pleceniu dyrdymałów i nawijaniu makaronu na uszy. Czas dwojga wypełniony jest paplaniną. Bardzo rzadko to zauważamy. Milczenie zapowiada czasem coś dużo gorszego, niż ciche dni. Im dłużej trwa, tym trudniej zacząć na nowo. Potem, znajdujemy sobie innych rozmówców i jest jak zwykle.
Aby wytrwać, musimy gadać ze sobą, pieprzyć się i spoglądać we wspólnym kierunku. Cholernie trudna sprawa w dzisiejszych czasach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze