Jak zostałam globtroterką, czyli odwzajemniony uśmiech losu
KATARZYNA GAPSKA • dawno temu- Jesteś niepoprawną optymistką – słyszę od Mojego Połówka, gdy oświadczam mu pewnym głosem, że pojadę do Peru - Niby za co? Wiesz, ile taka podróż kosztuje? Wiem, i co z tego? Pojadę i już. Jestem tego pewna, choć nie znalazłam jeszcze sposobu.
— Jesteś niepoprawną optymistką – słyszę od Mojego Połówka, gdy oświadczam mu pewnym głosem, że pojadę do Peru — Niby za co? Wiesz, ile taka podróż kosztuje?
Wiem, i co z tego? Pojadę i już. Jestem tego pewna, choć nie znalazłam jeszcze sposobu.
***
Parę miesięcy później w moim ulubionym czasopiśmie podróżniczym zostaje ogłoszony konkurs. Główna nagroda — podróż do Kraju Inków! Zadanie jest proste: zebrać trzy kupony i napisać krótki tekst o piwie. Poczułam, że Przeznaczenie zaprasza mnie do wspólnego tańca. Do szczęścia jeden krok, na wyciągnięcie ręki…
Wycięłam pierwszy kupon i położyłam na stoliku przy łóżku. Po miesiącu dołączył do niego drugi. Liczyłam, że zanim pojawi się trzeci, spłynie na mnie natchnienie i stworzę tekst powalający jury konkursowe na kolana. Dni sączyły się jeden za drugim, tymczasem ono nie przychodziło. W końcu ze zgrozą stwierdziłam, że to już ostatni dzień konkursu. Najwyższy czas na spełnienie twórcze, wycięcie trzeciego kuponu i… No właśnie, wycięcie trzeciego kuponu. Tylko gdzie jest moje czasopismo? Nie ma! W tajemniczy sposób zniknęło! Ogarnęło mnie przerażenie połączone z nieokiełznaną furią. Przeznaczenie, które do tej pory wydawało się znakomicie ze mną współpracować, nagle pokazało swą inną, obojętną i drwiącą twarz. Roztrzęsiona zadzwoniłam do Połówka.
— A skąd ja mam wiedzieć, gdzie i co się znajduje w twoim bałaganie? Nie zabrałem Ci gazety, nawet jej nie czytam.
Jeśli nie on, to kto? Dzwonię do siostry, która spędziła u nas kilka ostatnich dni, a dziś właśnie wróciła do swego oddalonego o 50 km domu.
— Twoja gazeta? Aaa, tak – wyznała ze stoickim spokojem – chyba ją sobie pożyczyłam. Znalazłam tam fajny artykuł. A czemu pytasz?
Wtedy byłam gotowa popełnić zbrodnię siostrobójstwa. Ostatkiem woli zdołałam się przed tym powstrzymać. Bądź co bądź szansa wzięcia udziału w konkursie ponownie stała się realna, więc siostra mogła jeszcze okazać się przydatna.
— Pakuj natychmiast moją gazetę do autobusu, muszę ją mieć przed 18:00!!! – wrzasnęłam, nie poznając swego głosu. Nigdy wcześniej nie działałam z taką determinacją.- Jasne, wyślę po południu – odpowiedziała bez słowa protestu, zauważywszy, że sytuacja jest poważna i lepiej nie pytać, po co mi magazyn. Dopiero na koniec dodała zgryźliwie: - Zachowujesz się jak wariatka. Tyle zamieszania z powodu głupiej gazety!
Pognałam do pracy licząc na to, że w zgiełku biura, gdzieś między telefonem do klienta a wysyłaniem faksu zaświta w mojej głowie genialny pomysł na tekst o piwie. Dałam sobie szansę do 17:30, kiedy miałam odebrać od siostry gazetę i wyciąć trzeci kupon.W południe stwierdziłam, że mam jeszcze sporo czasu. Dwie godziny później – spokojnie, nie ma pośpiechu. Po kolejnych dwóch godzinach zadzwonił klient, rzecz jasna w sprawie nie cierpiącej zwłoki. O piątej podrapałam się po głowie i, niespodziewanie dla mnie samej, moja ręka samowolnie napisała kilka słów, które ułożyły się w prostą rymowankę.Wybiegłam jak oszalała z biura, rzucając na dowidzenia w stronę kolegów:
— Pędzę wygrać wycieczkę!
— Zupełnie jej odbiło — popatrzyli na mnie z wyrozumiałą pobłażliwością.
Od tej pory zdarzenia rozgrywały się w błyskawicznym tempie: autobus, odbiór pisma, nożyczki, cięcie, bieg na pocztę. Dotarłam na pięć minut przed zamknięciem. Udało się. Uff! Czułam, że zrobiłam wszystko, żeby pomóc swojemu Przeznaczeniu.
Minął miesiąc. Wczesnym rankiem jadę służbowo do Warszawy. Na stacji benzynowej kupuję kawę i moje ulubione czasopismo o podróżach. Wmawiam sobie, że jak zwykle chcę w wolnej chwili poczytać o pięknych miejscach, do których dotrę, gdy już będę obrzydliwie bogata. Tak naprawdę chodzi jednak o coś całkiem innego. Nerwowo szukam wzrokiem wzmianki o wynikach konkursu… Jest! Czytam od dołu, zaczynając od nagród pocieszenia. Przez ostatni miesiąc zdążyłam już przekonać samą siebie, że w moim wieku nie można już naiwnie wierzyć w swoje szczęście. Wzrok stopniowo przesuwa się w górę. Z sekundy na sekundę narasta rozczarowanie, a głos wewnętrzny szyderczo powtarza: A nie mówiłem, żeby się tak nie ekscytować? Wreszcie dochodzę do nazwiska zwycięzcy. Skądś znam to nazwisko. Zaraz, zaraz… przecież… Tak! To moje nazwisko!!!! Cóż za zbieg okoliczności. Ktoś nazywa się tak samo jak ja!
Przepełniona niepewnością dzwonię do redakcji i już po chwili głos w słuchawce gratuluje mi wygrania głównej nagrody! Śmiejąc się, tłumaczy, że w konkursie brała udział tylko jedna osoba, która tak się nazywa.
***
Ty to masz farta – ze stoickim spokojem zauważa Mój Połówek, ale jego mina zdradza wszystko. Jest ze mnie dumny i szczęśliwy z powodu nieodległej perspektywy udania się w egzotyczną podróż. Podróż, o jakiej do tej pory mogliśmy tylko marzyć. Jak się okazuje, marzenia czasem się spełniają. Nawet te najbardziej nieprawdopodobne.
Udaje mi się przekonać sponsora, że sama zorganizuję sobie tę wycieczkę, bo wcale nie marzę o luksusowych hotelach i eleganckich restauracjach. Jego rolą zaś pozostaje jedynie pokrycie ceny dwóch biletów lotniczych na trasie Warszawa – Lima. Kolejne miesiące upływają na żmudnym ustalaniu precyzyjnego planu podróży. Do naszej dwójki dołącza jeszcze czworo znajomych.
W marcu 2003 r. lecimy do Peru. Spędzamy tam kilka tygodni. Na parę dni przemieszczamy się do Boliwii, by, zatoczywszy wielkie koło, znaleźć się ponownie w stolicy Peru – Limie. Przez te dni podróżujemy wszelkimi dostępnymi środkami transportu: autobusami, rikszami, łódkami, pociągiem, motorem i canoe. Miejsca zmieniają się jak w kalejdoskopie: wielkie latynoskie metropolie i małe wioski indiańskie, koszmarnie wilgotna dżungla, Amazonka pełna piranii, krokodyli i różowych delfinów, księżycowy krajobraz Nazca, kręte, górskie ścieżki Andów, pustynia solna. Przeżywamy przygody rodem z filmów akcji, chwile strachu przeplatane momentami błogiego nieróbstwa. Głód, zmęczenie i nieoczekiwane wzruszenia. Poznajemy mroczne sekrety Inków i zwyczaje ich potomków. W ciągu pięciu tygodni stajemy się innymi ludźmi. Ta wyprawa to początek wielkiej niekończącej się podróży. Bo kto raz zakosztuje świata, temu trudno przestać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze