Himalaje z sześciolatkiem!
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuW Himalaje z sześciolatkiem? Pomysł dla niektórych karkołomny, dla nas jest obowiązkowym punktem programu, skoro już przyjechaliśmy do Nepalu. Wybór trasy postanawiamy powierzyć agencji, ponieważ w internecie ani w przewodniku nie udaje się nam znaleźć szczegółowych informacji o stopniu trudności poszczególnych odcinków. Stawiamy na krótką trasę z dwoma noclegami w górach. Wystarczająco długo, by poczuć przygodę i zmęczenie.
W drogę ruszamy z Harim. Ma 26 lat, ale doświadczenieogromne, świetnie mówi po angielsku i ma czarujący, śnieżnobiałyuśmiech. Podbija nasze serca od samego początku. Zaopatrzeni w stosownelegitymacje oraz zezwolenia na wejście na teren chroniony ruszamy wczesnymrankiem ubitym traktem, mijając kobiety robiące pranie, tragarzydźwigających po dwa plecaki ludzi z bogatszej części świata i mułyprzewożące na grzbietach wyposażenie obozowiska.
Nasz spacer po kilkugodzinach zmienia się we wspinaczkę. Z wysiłkiem wdrapujemy się pokamiennej ścieżce do wsi Ghandruk zamieszkanej przez Gurków. Zniedowierzaniem patrzymy na drobne kobiety dźwigające drewno na opał oobjętości dwukrotnie większej niż one same. Są chyba tak samowaleczne, jak ich mężowie. Wieś jest dostatnia dzięki żołnierskimemeryturom wypłacanym przez indyjską armię byłym żołnierzom. Jestteż duża jak na osady himalajskie. Stoi tu nawet mały klasztor.Wieczorem na jego dachu dwóch mnichów dmie w długie trąby. Dźwiękmiesza się ze szczekaniem psów i brzęczącymi dzwonkami noszonymi przeztutejsze muły. Nocą dochodzi do tego rytmiczne bicie w bęben oraz krzykidzieciaków poprzebieranych za straszydła. Trwa święto Gurków, któregoelementem jest orszak przebierańców niosących koguta. Kogut służy dostraszenia opornych gapiów, którzy nie chcą wręczyć tancerzom drobnychdarów. Rozkrzyczany pochód wpada do tutejszych sklepików, hoteli. Kogutzostaje zabity. Rano odkrywamy krwawe ślady i pióra na kamiennejścieżce.
Drugiego dnia wędrówki gonią nas chmury, jakby chciały zniechęcić nasdo dalszego wysiłku. Ale nie poddajemy się. Staś wędruje dzielnie,tylko czasami przy stromych podejściach korzysta z ramion taty lubHariego. Naszą ścieżkę często zajmują zwierzęta. Powolne bawoływodne, kozy, czasami krowy. Ani myślą ustępować z drogi. Nawetpoklepywanie ich niewiele daje. Stoją, jakby stanie było celem ichżycia.
Przyglądamy się mieszkańcom Himalajów i ich ciężkiemu życiu.W świecie bez dróg, kanalizacji i ogrzewania każda czynność wymagawiększego wysiłku. Kobiety przesiewają ziarno, pracują w polu,dźwigają opał. Mężczyźni strugają nowe pługi i poganiajązwierzęta. Nikt tu nie siedzi bezczynnie. Dzień szybko się kończy iwcześnie zaczyna. Doświadczamy tego, kiedy po 7 godzinach wędrówkidocieramy do osady składającej się z kilku domków. Śpimy w jednym znich, w pokoiku z gliny i drewna pod ciężką kołdrą pachnącąnaftaliną. Za łazienkę mamy wiadro z zimną wodą. Wieczorem, kiedyzaczyna padać, jest tak zimno, że wszyscy mieszkańcy osady gromadzą sięw jednym pomieszczeniu przy piecu na drewno – kilku turystów, sporotutejszych dzieciaków i kobiety. Nikt nie wypowiada zbędnych słów.Wszyscy cieszą się ciepłem i deszczem za oknem, który zwiastuje, żerano będzie słonecznie. I jest!
Hari budzi nas o świcie z informacją,że Annapurna pokazała swoje śnieżne oblicze. Co za nagroda za ciężkąwspinaczkę. Kilkugodzinna wędrówka w dół tego dnia z pięknym widokiemw tle niemal nas uskrzydla. Dodatkową radością jest zaproszenie na obiaddo domu Hariego. Poznajemy jego mamę, rodzeństwo i świeżo poślubionążonę. Jemy najlepszy dal bhat na świecie. To danie składające się zzupy z soczewicy, ryżu i warzyw w sosie carry. Wszystko jest bardzoostre. Warzywa pochodzą z gospodarstw, podobnie jak jajka. Rodzina Hariegoto wegetarianie. Prawie nic nie kupują w sklepie. Każde ziarenko ryżulub pszenicy to praca ich rąk. Tu nie ma komputera, samochodu aniłazienki, ale widać, że ta rodzina bardzo się kocha i wspiera, żecieszą się z tego, co mają. Spędzamy miłe chwile na łuskaniusoczewicy. Staś wspólnie z siostrzeńcem Hariego, Ashim karmi bawolicę.To dla niego cudowna zabawka. Chłopcy nie potrzebują wielu słów, żebydobrze się bawić.
A potem wracamy do swojego świata. Mamy zakwasy w mięśniach i zdjęcia waparacie. A w głowie mocne postanowienie, że za rok, może kilka latruszymy na najdłuższy szlak wokół Annapurny z Harim.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze