Utrzymuję swojego faceta!
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuW zasadzie mamy równouprawnienie. Te same prawa, te same obowiązki. Ale niewiele jest par, w których to kobieta utrzymuje dom, a mężczyzna zajmuje się dziećmi. Ile znacie małżeństw, w których mężczyzna pracuje kilkanaście godzin na dobę, przynosi pieniądze i jest zadowolony, bo potrafi utrzymać swoją kobietę na odpowiednim poziomie? Jest ich sporo. A gdyby miało być odwrotnie...
Anna z Katowic jest adwokatem. Mąż, którego poznała na studiach, wybrał karierę urzędnika. Ona „od zawsze” zarabiała więcej, ale specjalnie jej to nie przeszkadzało. Wszystko było w miarę w porządku do momentu, kiedy Ania postanowiła, że po macierzyńskim chce jeszcze wziąć rok wychowawczego:
— Poprosiłam Pawła, żeby zaczął szukać lepszej pracy, bo ktoś musi nas utrzymywać. Ma świetne kwalifikacje, więc nie wpadłam na to, że mógłby mieć problem. No i ciężko było mi uwierzyć, że papierkowa praca w urzędzie, od ósmej do piętnastej, rzeczywiście może go satysfakcjonować. A on na to, że nie, bo na swoim urzędniczym stanowisku czuje się spełniony i szczęśliwy. No i przecież mamy oszczędności. Z mojej pracy, oczywiście, bo jego tysiąc osiemset na czysto starczało na pół raty za dom. Poczułam się bardzo rozczarowana. Na wychowawczy nie poszłam, bo przejadanie oszczędności nie jest w moim stylu. I dzięki Bogu, bo po dwóch miesiącach męża zwolnili z urzędu. W końcu mamy „tanie państwo”. Teraz, już od pół roku, utrzymuję sama dziecko, męża, no i nianię. A mąż znaleźć nowej pracy nie może, bo ciągle mu się zdaje, że prywatni pracodawcy mają za wysokie wymagania. Najbardziej dziwi go, że trzeba pracować dłużej niż do tej piętnastej. No tak, bo ja to dla przyjemności wracam koło dwudziestej.
Coraz częściej myślę o rozwodzie. Mąż mnie już zupełnie nie kręci, jestem zmęczona i sfrustrowana. Paweł mnie zwyczajnie wkurza. Jest leniwy i wygodny. Co to za facet, który nie potrafi znaleźć pracy?
Zdarza się jednak, że mężczyzna rezygnuje ze swojego zawodu i zostaje w domu za zgodą partnerki. Takim facetem jest opolanin Andrzej, z wykształcenia dziennikarz:
— Urodziło nam się niepełnosprawne dziecko. Od początku było wiadomo, że Zuzia będzie wymagała całodobowej opieki. Do końca życia. Mogliśmy albo oddać ją do zakładu, albo zdecydować, że któreś z nas zrezygnuje z pracy. Opiekunka nie wchodziła w grę, bo wykwalifikowana w zakresie rehabilitacji to koszt ponad trzech tysięcy. A powinny być dwie, bo przecież takie panie mają też swoje życie, nie mogą być przy naszym dziecku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli to ja zrezygnuję z pracy. Żona jest kosmetyczką, ma swój zakład, który przynosi przyzwoite dochody. Z kolei praca dziennikarza jest niepewna, w każdej chwili mogą zamknąć gazetę, albo zatrudnić na twoje miejsce darmowego stażystę. Biorąc to wszystko pod uwagę, złożyłem wymówienie. Od sześciu lat nie pracuję. To znaczy, tak naprawdę pracuję ciężko jak nigdy w życiu, ale nie mam z tego pieniędzy. Opieka nad dzieckiem specjalnej troski to zajęcie przy którym konieczność oddania trzech artykułów „na wczoraj” wydaje się być kaszką z mlekiem.
Szkoda, że rodzina i moi dawni koledzy z pracy tego nie rozumieją. Na początku wszyscy mówili, że mnie podziwiają, że jestem bardzo szlachetny, oni by tak nie potrafili… Dzisiaj traktują mnie protekcjonalnie, jako tego, który „siedzi w domu”, nie ma swoich zainteresowań, pasji. Nawet kiedy mogę zostawić Zuzię z mamą, to i tak dawni kumple nie zapraszają mnie na piwo czy mecz, bo przecież już nie jestem facetem, tylko opiekunką dla córeczki. Jedyną osobą, która mnie wspiera, jest żona. Ale to trochę za mało. Czasami zastanawiam się, czy dokonałem słusznego wyboru. Za samą pracą nie tęsknię, ale za poczuciem, że „utrzymuję dom” i jestem głową rodziny? Czasami tak.
Marta z Łodzi, stomatolog, ma odwrotny problem:
— Mój mąż od dłuższego czasu utyskuje na swój zawód – pracuje w biurze maklerskim i bardzo dobrze zarabia, ale praca jest stresująca i męcząca. To marudzenie zaczęło mnie wkurzać. Zapytałam więc: a co właściwie chciałbyś robić? Kamil na to, że chętnie wróciłby do swojego pierwszego zawodu – uczenia matematyki. Musiałby zacząć od nowa, od stażu i zarabiać gdzieś tysiąc pięćset na początku. Odpowiedziałam, że OK, nie ma problemu. Ja świetnie zarabiam i mogę utrzymać dom na dobrym poziomie, najwyżej zrezygnujemy z niektórych wyjazdów czy drugiego samochodu. W końcu choć początkujący nauczyciel nie zarabia dużo, to przecież jakieś pieniądze to są. Po paru latach zarabiałby więcej. Razem damy radę. Kocham go, chcę, by czuł się szczęśliwy i spełniony. Co innego, gdyby w ogóle nie chciało mu się pracować. Tak to przedstawiłam i czekałam na entuzjazm. A Kamil zamiast się ucieszyć, wrzasnął: Co? Ty masz mnie utrzymywać? To najlepiej od razu mnie wykastruj!
Minął ponad rok od tej rozmowy, mąż nadal pracuje tam, gdzie pracował. I marudzi. Wścieka się, bierze leki na ciśnienie. No, ale przecież najważniejsze, że może poczuć się jak samiec alfa. A ja czasami sobie myślę, że to jest dopiero niemęskie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze