Zakurzone drogi Birmy
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuWiedziałam, że będzie ciężko. Ostrzegali mnie wszyscy znajomi, którzy już tam byli. Jednak co innego oznacza „ciężko” w wyobraźni, kiedy siedzi się w wygodnym fotelu i planuje podróż na podstawie barwnych fotografii z azjatyckiego kraju, a czym innym jest doświadczanie trudów na własnej skórze.
Żaden inny kraj nie zmęczył mnie tak, jak Myanmar (nazwa kraju używana od 1989 roku, kiedy to władzę przejęła junta wojskowa). Żaden inny nie wrył się tak w pamięć kilogramami połkniętego kurzu i wybojami dręczącymi kości. Birmański czas rozciągnięty na kilometry nierównej drogi wydłużył się we wspomnieniach do tasiemcowatego serialu z dominantą monotonnych krajobrazów. A byłam tam zaledwie dwanaście dni nie dwanaście lat.
Birma się zmienia. Za kilka lat stanie się podobna do sąsiedniej Tajlandii lub Chin. Teraz jednak jest to kraj wciąż odizolowany od reszty Azji. Trudno tu o bankomat, sieci komórkowe nie działają, dostęp do Internetu jest sporadyczny. A drogi? No cóż. Drogi się budują. Turyści, którzy mają zasobniejszy portfel, podróżują po Birmie samolotami. Reszta skazana jest na pokonywanie wielogodzinnych, wyboistych odcinków między miastami, pocąc się w starych autach.
Jest upalny poranek przesączony zapachem przejrzałych owoców i brudnych rynsztoków, kiedy starym minibusem bez klimatyzacji przejeżdżamy przez Yangon, stolicę kraju. Soe — nasz kierowca pociesza, że za chwilę wjedziemy na autostradę. I faktycznie po chwili znajdujemy się na szerokiej drodze przypominającej gigantyczny pas startowy dla samolotów. Autostrada zbudowana z betonowych płyt jest nowa, rząd wybudował ją w ubiegłym roku. Jest również prawie pusta. Z rzadka mija nas nowy samochód z przyciemnionymi szybami, niewątpliwa własność tutejszych prominentów. Zwykli Birmańczycy jeżdżą drewnianymi, dwukołowymi wozami ciągniętymi przez bawoły, rowerami lub w ostateczności motorami. Czasami mijamy bardzo stare pick-upy dosłownie oblepione ludźmi. Toboły piętrzą się na wysokość kilku pięter a na samej górze najczęściej jeszcze ktoś siedzi.
Krajobraz jest bardzo monotonny. Spalona, ruda ziemia z rachitycznymi krzakami, wypalone połacie ziemi, maleńkie chatki z drewna i liści palmowych a przed nimi świnie i bawoły. Nie ma tu elektryczności ani wody. I pomyśleć, że całkiem blisko jest rozbuchana konsumpcją Tajlandia czy bogate Chiny. Mimo pozornej monotonni krajobrazu oczy wychwytują uroki chwili. O zachodzie słońca pola przykrywają się mgłami. Płaski pejzaż zakłada różową suknię przyozdobioną ciemniejszymi punktami bugenwilli. Tylko skąd te mgły, skoro powietrze wydaje się suche jak strąki fasoli suszone przed tutejszymi chatami?
Autostrada następnego dnia zamienia się w krętą górzystą drogę. Drogę? Raczej kamienisty szlak pokryty liszajami starego asfaltu. Dominuje ruda ziemia, pył i wyboje. No i zakręty, zakręty, zakręty. A na nich bawoły, drewniane wózki ciągnięte przez konie, ludzie na rowerach, ludzie na skuterach i ludzie zwisający z ciężarówek. Soe bez przerwy używa klaksonu, wpycha się na trzeciego, prawie rozjeżdża psy.
W wielu miejscach buduje się nową drogę. Bez jakichkolwiek maszyn. Młodziutkie dziewczyny i chłopcy, dzieci prawie, noszą w wiklinowych koszykach żwir i wysypują w miejsce, gdzie ma być droga. Następnie młodociany pracownik przy pomocy czegoś, co wygląda jak wielka konewka leje na też żwir smołę, ugniata walcem. Syzyfowa, śmierdząca praca w największym skwarze. Tempo żółwie a udręka trudna do wyobrażenia. Metr po metrze. Dzień po dniu. Wiele godzin ciężkiej pracy i nocleg w namiocie na poboczu. Nowe szlaki Birmy powstają w mozole.
Birmańskie drogi zdominowały moją pamięć, choć kraj pełen jest złotych świątyń, drewnianych klasztorów, uśmiechniętych mnichów i roześmianych dzieci. W aucie spędzamy prawie połowę doby. Koszmar filmu drogi nie chce się skończyć. Wyboje, wertepy i kurz. A do tego straszny upał. Przez wiele godzin jedyną dostępną rozrywką jest obserwowanie mijanego krajobrazu. Ani spać, ani czytać nie da się na takich wybojach. Można się za to do woli gapić na drewniane wózki ciągnięte przez płowe bawoły, na kobiece twarze z kręgami piaskowej tanaki na policzkach. Można chłonąć widoki, które wkrótce znikną pochłonięte przez rozwój cywilizacyjny. Nowe drogi przyniosą Birmie postęp, edukację, lepsze zaopatrzenie sklepów i dostęp do świadczeń medycznych. Ale zabiorą spokój i różowe zachody słońca. Już niedługo zaryczą tu silniki nowych aut i rozbłysną neony z reklamami słodkiego napoju. Ludziom będzie się żyło lepiej. A jednak trochę żal zakurzonych szlaków. Przynajmniej z perspektywy domu, z kraju z równymi drogami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze