Słodki weekend w Lubece
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuMinęła doba od mojego powrotu z Lubeki, a ja wciąż czuję w nozdrzach zapach słodkiego anyżu i korzennego glühwein. Słodki to był weekend i przyjemnie świąteczny, choć jeszcze przed świętami. Niemcy potrafią się bawić, stwierdzam po raz kolejny z lekką zazdrością. Żeby móc ją poczuć, zdecydowałam się na krótką eksplorację bożonarodzeniowych jarmarków.
Polskie magazyny podróżnicze już od jakiegoś czasu publikują zdjęcia świątecznie udekorowanych placów i zachęcają do odwiedzenia miast i miasteczek naszych zachodnich sąsiadów w okresie przedświątecznym. Skuszona perspektywą spacerów przy dźwiękach dzwoneczków zarezerwowałam samolot. O dziwo, lot w dwie strony okazał się tańszy niż bilet do stolicy. Na taki wabik dali się skusić przyjaciele i rodzina. W piątkowe popołudnie sporą grupą wylądowaliśmy w przyprószonym śniegiem mieście. Skromne lotnisko położone w odległości niecałych dwóch kwadransów jazdy autobusem nie zapowiadało gotyckich wspaniałości Lubeki.
Królowa hanzeatyckich miast leży w Szlezwiku-Holsztynie — landzie wciśniętym pomiędzy Morze Północne i Bałtyk. Dlatego czuć tu wyraźnie wpływ morza. Jego bliskość potwierdza wilgotne powietrze, silny wiatr a także młodzi ludzi w marynarskich czapkach na czas adwentu zmieniający się w sprzedawców grzanego wina.
Dawna słowiańska osada zbudowana na wyspie na rzece Trave wygląda dziś jak scenografia do średniowiecznych filmów. Jeszcze zanim przez jeden z licznych mostów wjedziemy do starej części miasta, zauważamy strzeliste wieże kościołów. A potem uliczkami pełnymi wąskich, kolorowych kamienic wędrujemy na spotkanie ze świątyniami. Przed Kościołem NMP w dymie z pieców chlebowych i kuźni współczesnych kowali pracujących na bożonarodzeniowym targu historycznym poszukujemy figury diabła. Dopiero aparaty turystów wykierowane w jedną stronę naprowadzają nas na jego ślad. Siedzi biedaczysko przed katedrą i myśli, że to karczma. Przynajmniej tak mówi legenda.
Do Kościoła św. Jakuba zwabia nas koncert organowy. Niskie dźwięki wydobywające się ze starego instrumentu są niezwykłym akompaniamentem dla monotonnego ruchu rzęsiście oświetlonego diabelskiego młyna. Jego wielka sylwetka prześwieca przez ciemne witraże, stanowiąc kontrast dla wątłego światła świec.
W świątyni pod patronatem świętego Piotra odnajdujemy kiermasz bożonarodzeniowego rękodzieła. Czegóż tu nie ma? Jedwabie, drewno, metal, ozdoby z wełny, świece. Zwiedzający nieśpiesznie gawędzą z artystami, jakby zwalniając kroki przy adwentowych pieśniach wyśpiewywanych przez długowłosego młodzieńca.
Święta wszędzie. Naprzeciwko domu Buddenbrooków dzwoneczki mikołaja przechadzającego się w bajkowym lesie dla dzieci atakują uszy. Może chcą obudzić dwór Śpiącej Królewny, a może ostrzec dzieci przed Królową Śniegu? Figurki z bajek poruszają się monotonie w scenografii padającego śniegu? Od ilu to już lat?
Tysiące świetlnych łańcuchów i dekoracje świąteczne na ulicach nie dają wytchnienia oczom. Jarmark miesza się z artyzmem. Karma dla duszy ze strawą cielesną.
Zapachy pyszności zmuszają do małego i dużego łakomstwa. Co wybrać najpierw? Pieczone jabłko, paczkę anyżowych cukierków, migdały w słodkiej polewie, naleśnika z czekoladą a może piernikową gwiazdkę o pięknej nazwie zimowy cud? Cudowne przedświąteczne, kiermaszowe dylematy.
Pierwsza udokumentowana wzmianka o bożonarodzeniowym kiermaszu w Lubece pochodzi już z 1648 roku. Jej źródeł tradycji, tak jak innych niemieckich i austriackich Weihnachtsmarkt należy szukać w czasach reformacji, kiedy zakazano obchodów ku czci katolickich świętych. Dzieci nie mogły otrzymywać podarków w dniu imienin Mikołaja, więc zaczęły dostawać je od Dzieciątka Jezus 25 grudnia. W krótkie zimowe dni miejskie place zapełniały się straganami oferującymi prezenty. Narodziła się nowa tradycja. Już od 25 listopada niemieckie miasta ustawiają karuzele, drewniane stragany i przeróżne świąteczne instalacje po to, by do wigilii oferować przechodniom świąteczne ozdoby i jadło. Adwent stał się dla wielu niemieckich miast okazją do przyciągnięcia turystów. Ofert koncertów, spektakli, wystaw jest bez liku. Wystarczy sięgnąć po odpowiedni informator na lotnisku lub zajrzeć do Internetu. Znajdziemy tam propozycję na każdy dzień grudnia także w języku polskim.
Nasze trzy dni mijają nie wiadomo kiedy i na nie wiadomo czym. Bo co takiego robiliśmy? Wraz z tłumem Niemców i turystów z całego świata jedliśmy pyszne smażone kiełbaski. Smakowaliśmy rozgrzewających trunków — oszałamiająco pachnącego glühwein, kakaowej lumumby i owocowego ponczu. Słuchaliśmy chórów w miejskim ratuszu i organów w kościele. Zagadaliśmy się z ukraińskim Żydem w synagodze. Gapiliśmy na jarmarczną iluminację. Zatraciliśmy się w kupowaniu słodkich marcepanów w Niederegger – manufakturze mającej początki jeszcze w XIX wieku. Czy trzeba coś więcej, żeby oderwać się od obowiązkowego przedświątecznego sprzątania? Zostało jeszcze kilka dni do świąt. Może ktoś z was znajdzie tani bilet do Niemiec? Polecam w grudniu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze