W rytmie kociej muzyki
MONIKA KRÓL • dawno temuOd jakiegoś czasu jestem przyszywaną właścicielką kotki. Przyszywaną, ponieważ ta kotka ma już właścicielkę, moją przyjaciółkę, u której zamieszkałam. Kocica nie miała w tym względzie nic do powiedzenia. Wprowadziłam się nie zapytawszy uprzednio kocicy o zgodę, co zapewne musiało ją mocno zezłościć, bowiem jej zachowania wobec mnie przez dłuższy czas nie można było nazwać przyjaznym.
Od jakiegoś czasu jestem przyszywaną właścicielką kotki. Przyszywaną, ponieważ ta kotka ma już właścicielkę, moją przyjaciółkę, u której zamieszkałam. Kocica nie miała w tym względzie nic do powiedzenia.
Wprowadziłam się nie zapytawszy uprzednio kocicy o zgodę, co musiało ją mocno zezłościć, bowiem jej zachowania wobec mnie przez dłuższy czas nie można było nazwać przyjaznym. Gdy ja z moją przyjaciółką omawiałyśmy w kuchni ważne kwestie życiowe, kotka wisiała uczepiona spódnicy mojej rozmówczyni i darła się niemiłosiernie. Czasem wpadała do kuchni a następnie galopowała przez całą długość blatu kuchennego, nie zważając na nasze nawoływania do powrotu, co jej się wcześniej nie zdarzało. Po dogłębnym zanalizowaniu zachowania kocicy doszłyśmy do wniosku, że jest ona po prostu zazdrosna o mnie. Do tej pory miała swoją Panią na własność. W pewnym momencie w jej świat wkroczyłam ja burząc panującą w nim harmonię.
Początki były trudne… Musiałam nauczyć się kontrolować podczas snu tak, by nie wyciągać kończyn spod kołderki. Gdy tylko beztrosko przeciągnęłam się we śnie, przez co ręka bądź noga wychodziła spod kołdry, kocica wpijała się w moje ciało ostrymi jak igiełki zębami i gryzła z drapieżnym wyrazem pyska. Swoją drogą zalecam tę metodę budzenie każdemu, kto ma problemy z wczesnym wstawaniem.
O tym, że taka pobudka działa lepiej niż kubeł zimnej wody o poranku przekonałam się po nieprzespanych nocach, w trakcie których kotka urządzała polowania — w jej mniemaniu, dzikie harce – w naszym (tego akurat może nie powinnam brać na siebie, ponieważ wszystkie tygrysy tak mają): pogoń za pluszową myszą, wieszanie się na firankach lub po prostu galop po drzemiących domownikach…
W pewnym momencie miarka się przebrała i sprawczyni nocnych hałasów została wyeksmitowana do przedpokoju. Na nic zdały się jej wycia (a w zasadzie miauczenia), którymi próbowała zmiękczyć nasze serca. Nasz kotka “śpiewała” pod drzwiami do naszego pokoju nie mniej uczuciowo, niż musiał to czynić Romeo pod balkonem Julii. Kocia muzyka wyrażała wszystko: smutek, żal, poczucie krzywdy, osamotnienia i odtrącenia.
Pewnego razu głośne miauczenie kotki przerodziło się w bezgłośne miauczenie. Wyobraźcie sobie kota, który siedzi na środku przedpokoju otoczony półmrokiem i wydaje z siebie coś przypominającego ciche syczenie. Te odgłosy, przyznaję, wywołały w nas niepokój. Myślałyśmy, że nasza “śpiewaczka” czy to na podłożu psychicznym czy fizycznym, straciła głos.
Wkrótce okazało się, że w ciągu dnia kotka miauczy bez przeszkód a w nocy jej aparat głosowy przechodzi dziwną metamorfozę. Wydaje mi się, że nasza kotka jest mądrzejsza niż by się tego można było spodziewać po tym zwierzęciu; przemyślała sprawę i doszła do słusznych wniosków; będzie dawać o sobie znać, ale bez niemiłych dla naszego ucha efektów akustycznych, które skazywały ja na banicję w klaustrofobicznym przedpokoju. Zmiana repertuaru przyniosła obu stronom satysfakcję; my mamy czyste sumienia, a kot zachował prawo do głosu, tyle że prawie bezgłośnego.
Tymczasem nieufność kotki wobec mnie powoli malała. Miałam coraz mniej podrapane odnóża, a w przypływie łaski pozwalała mi głaskać jej grzbiet. Przyjemna atmosfera między nami potrafiła prysnąć w sekundę, gdy kocica odwracała się nieoczekiwanie, żeby zatopić w mojej ręce swoje kły. Wtedy ja z okrzykiem rozczarowania dawałam jej w ludzki sposób do zrozumienia, co myślę na temat kąsania ręki, która głaszcze. Obie obrażone odwracałyśmy się do siebie; kocica do mnie ogonem, ja do niej plecami i udawałyśmy, że wcale się nie znamy. Tak to jakiś czas trwało.
Wzajemną przyjaźń przypieczętowało wspólne zamiłowanie kulinarne. Mam w zwyczaju spożywać wieczorem różnego rodzaju serki. Okazało się, że kot lubi je równie mocno jak ja. Naturalną koleją rzeczy utrwaliła się niepisana zasada, że ja zjadam serek, a kocica wylizuje opakowanie. Od kiedy wpadłam na tak genialny pomysł w zakresie podziału dóbr naturalnych, wzajemne stosunki stały się wręcz serdeczne. Teraz kocica grzecznie czeka, aż ja zjem lwią część, po czym konsumuje z zapałem kocie resztki.
Po tym nastąpiły kolejne nieoczekiwane zmiany. Za każdym razem, kiedy przychodzę do domu, kocica przybiega na powitanie i wtedy robi “pacnięcie” na grzbiet. Rozciągnięta w całej krasie oczekuje na pieszczoty, ja natomiast rozpływam się w zachwytach nad ślicznym, czarno-białym, futrzanym dywanikiem i oczywiście robię to, czego się ode mnie oczekuje — głaszczę z miłością ten z dywanik z kota. Taki nasz rytuał na powitanie.
Problem obgryzania w nocy moich kończyn przybrał nieoczekiwany obrót. Musicie wiedzieć, że ze względu na przebytą w dzieciństwie chorobę, często dopada mnie potworny ból nogi. Wtedy zwijam się w kłębek, podkurczam nogi i marzę jedynie o tym, żeby wreszcie przeszło. Problem w tym, że wtedy powinnam leżeć na płask, z wyciągniętymi prosto nogami.
Gdy dopada mnie ból, z kotką dzieje się coś dziwnego. Pojawia się natychmiast (normalnie nie zaszczyca mnie swoją obecnością) i układa się na mojej chorej nodze. Potrafi tak spać całą noc niewzruszona moim pojękiwaniem i stękaniem. Twardo leży na mojej kończynie. Z kolei ja, nie mogąc zwinąć się w kłębek, na co mam wielką ochotę, śpię z grzecznie wyprostowanymi nogami.
Za sprawą mojego osobistego terapeuty od bólu czyli pięknej czarno-białej kotki wreszcie zaczęłam sumiennie wypełniać zalecenia lekarzy. Gdy tylko nieopatrznie próbuje manewrować tak ciałem, by ułożyć się w pozycji embrionalnej, kocica za pomocą pazurów przywołuje mnie do porządku. Ta sytuacja powtarza się niezmiennie, za każdym razem, kiedy zwijam się z bólu, więc trudno myśleć p tym, jak o przypadkowym zachowaniu zwierzaka. Myślę, że niezwykła z niej terapeutka.
Pozostaje tylko kwestia, czy ja mam kota, czy kot ma mnie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze