Niezauważalne uzależnienie
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuStatystyki mówią, że w Polsce rośnie uzależnienie od alkoholu i że coraz więcej jest uzależnionych kobiet. Alkoholizm wciąż jednak większości kojarzy się z klientelą opieki społecznej czy społeczną patologią. Tymczasem uzależnienie może pojawić się niemal niezauważenie.
Kasia (27 lat, kierowniczka oddziału w jednym z gdańskich banków):
— Pod domem mam sklep, duży dyskont spożywczy z owadem w logo. Nie ma dnia, żebym po pracy nie kupiła sobie w nim dwóch piw. Właściwie pięciu – dwóch dla siebie, trzech dla męża. Po powrocie z pracy (ja pracuję w banku, mąż jest deweloperem) robimy sobie coś dobrego do jedzenia, a potem włączamy coś fajnego w telewizji i się relaksujemy. Z naszymi piwami.Zaczęłam się zastanawiać, czy nie jestem uzależniona od alkoholu. Czy mój mąż nie jest alkoholikiem?
A wszystko dlatego, że ostatnio przyszło nam do głowy, że może czas na dziecko?
Zaczęłam czytać, jak należy przygotować się do ciąży. Wszyscy piszą, że trzeba zrezygnować z używek. Pomyślałam sobie – tak w pierwszym odruchu, że ja przecież nie używam niczego. Nigdy nie paliłam papierosów, nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby sięgnąć po narkotyki, po kawie mi niedobrze, nie piję… A potem przypomniały mi się te piwa.
Przecież piję. Piję każdego dnia.
W weekendy jeszcze więcej. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spędziłam weekend bez imprezy w klubie, bez zakrapianego grilla u znajomych. Albo – kiedy ostatnio piwo stało w lodówce nietknięte przez nikogo przez kilka dni?
I nie mogłam sobie przypomnieć.
Zrobiłam rachunek sumienia. Znów sięgnęłam po literaturę i poczytałam sobie na temat alkoholizmu. To, czego się dowiedziałam, po prostu mną wstrząsnęło. Po przeliczeniu jednostek alkoholu etylowego zawartego w jednej puszce półlitrowego piwa wyszło, że każdego dnia znacznie przekraczam bezpieczne dawki określone dla kobiety.
Długo nic nie mówiłam mężowi, ale cały czas zastanawiałam się, czy wędrując co wieczór do sklepu na dole nie robię sobie krzywdy?
Przez pierwszych kilka tygodni po moim odkryciu pocieszałam się, że przecież nie mogę być alkoholiczką. Alkoholiczki to brudne, biedne i zniszczone kobiety, które żebrzą pod sklepami o pięćdziesiąt groszy. Alkoholiczki nie mają majątku, nie chodzą do pracy. Alkoholiczkom rozpadają się związki, alkoholiczki prostytuują się. A przecież ja robię w moim banku karierę. Mam piękne mieszkanie, jestem atrakcyjna, żyję w dobrym związku z mężczyzną, którego bardzo kocham, i który kocha mnie.
Nie mogę być alkoholiczką. Nie ja.
Później zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właściwie piję? Odpowiedź była prosta: moja praca tak bardzo mnie stresuje, że bez tego nie zasnę. Po powrocie do domu lekki szumek w głowie pozwalał mi odciąć się od tego wszystkiego: od wymagań surowego dyrektora, od leniwych podwładnych, od ciągle zmieniających się procedur.
Myślałam, myślałam i wciąż każdego dnia chodziłam po swój ulubiony napój do sklepu. Jednak wyrzuty sumienia, tłumione niby racjonalnym tłumaczeniem siebie i tłumaczeniem sobie, że nic się nie dzieje, sprawiały, że piwo smakowało mi coraz mniej.
Wreszcie zdecydowałam się na rozmowę z mężem. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego z tym tyle zwlekałam? Być może nie chciałam naruszać równowagi, którą mieliśmy? Być może bałam się konfrontacji z rzeczywistością?
Mąż mnie wyśmiał. Powiedział, że sobie wymyślam problemy tam, gdzie ich nie ma. Że on żadnym alkoholikiem nie jest, bo się nie awanturuje, dobrze zarabia i swoimi trzema piwami dziennie nie robi nikomu krzywdy. Nie chodzi po pomoc do opieki społecznej i nie bije żony…
Pokłóciliśmy się wtedy. Powiedziałam mu, że jeśli chce mieć ze mną dziecko, powinien przestać pić razem ze mną.
Wyszedł trzaskając drzwiami i mówiąc mi, że jestem nienormalna. I że naczytałam się głupich, babskich gazet.
Zawzięłam się, nie piję od dwóch tygodni. Nie chodzę do sklepu na dole, nie kupuję piwa dla męża. Kupuje sobie sam i śmieje się ze mnie, że robię sceny. Kiedy słyszę syk otwieranej puszki, ślina napływa mi do ust. Jestem jak pies Pawłowa.
Ciągle czytam o alkoholizmie i jestem właściwie przekonana o swoim uzależnieniu od alkoholu. Widzę reakcje swojego organizmu na brak codziennych dawek alkoholu. Ciągle czuję, że czegoś mi brak. W sytuacjach stresowych mam odruch myślenia, że wieczorem… Kiedy uświadamiam sobie, że wieczorem nie dostanę codziennej nagrody, czuję smutek, rozdrażnienie i niepokój.
Chwilami mam wrażenie, że moje życie straciło sens.
A to tylko dwa piwa dziennie, prawda?
Daria (41 lat, właścicielka prywatnej szkoły w Warszawie):
— Kocham czerwone wino. Jestem prawdziwą koneserką. Wino to moja pasja, mogłabym o nim opowiadać godzinami. Marzę, że w przyszłości będę miała własną winnicę. Rozróżniam bukiety i ciągle się uczę, chodzę na kursy i szkolenia, a wakacje zawsze planuję w kraju, w którym produkcja win jest elementem narodowej kultury. Należę też do klubu koneserów wina.
Mąż odszedł ode mnie, kiedy córka miała trzy lata. Zakochał się w młodszej o dziesięć lat kobiecie, która sprzątała jego biuro. Prawie jak Pretty woman, śmieję się, kiedy dziś o tym opowiadam. Ale wtedy nie było mi do śmiechu. Na karku miałam trzydzieści kilka lat, małe dziecko i zostałam sama jak przysłowiowy palec (nie powiem gdzie). Mama doradziła mi wtedy, żebym zrobiła coś tylko dla siebie – coś, co zbuduje mnie na nowo. Pomyślałam, że to dobra rada.
Było mnie stać na ekstrawagancję. Jako właścicielka prywatnej, dobrze prosperującej szkoły, nigdy nie miałam kłopotów z pieniędzmi. Wino i ludzie, którzy się wokół niego skupiali, zawsze robili na mnie duże wrażenie. I tak to się zaczęło.
Mówię o tym wszystkim, bo ostatnio moja córka, lat 11, podczas którejś z kolejnych kłótni wykrzyczała mi prosto w twarz, że jestem alkoholiczką. I że ona zacznie się uczyć, jak ja przestanę pić.
Zaniemówiłam.
Kiedy odzyskałam głos, zapytałam, o co jej chodzi? Przecież ja nie piję. Pokazała mi deskę do prasowania, przy której stał pełny kieliszek czerwonego wina. Fakt, właśnie prasowałam, a bardzo lubię zrelaksować się przy prasowaniu. Ale co w tym złego? To przecież tylko kieliszek wina!
Powiedziała, że obserwuje mnie od dłuższego czasu i widzi wyraźnie, że piję codziennie. Że liczy od dłuższego czasu każdą butelkę znalezioną w koszu na śmieci i że wychodzi jej, że co dzień wypijam jedną. Że się o mnie boi i nie chce, żebym źle skończyła, bo ma tylko mnie.
Wciąż o tym myślę. Wciąż słyszę jej rozpaczliwe słowa: Mamo, nie pij!
Bardzo kocham moją córkę, ale nie umiem sobie wyobrazić życia bez smaku czerwonego wina. Na razie ukrywam się przed nią.
Myślę, że kiedy dorośnie, zrozumie w czym rzecz.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze