Rozwód czy powrót?
CEGŁA • dawno temuJestem rozwałkowana na placek. Straciłam kontrolę nad uczuciami, a za chwilę stracę to, co kosztowało mnie mnóstwo pracy, kontrolę nad całym własnym życiem. Rodzice podstępem zwabili mnie na wieczerzę wigilijną, na której pojawił się mój były niebyły mąż. I znów zaczął się kajać, stosując znane pozy zbitego psa i wymowne słowa. Składałam dowody miłości tak długo, jak dawałam radę. Jestem zmęczona. Na dodatek doszły wyrzuty sumienia. I przeklęty Nowy Rok, kiedy znowu trzeba coś postanawiać.
Kochana Cegło!
Jestem rozwałkowana na placek. Straciłam kontrolę nad uczuciami, a za chwilę – stracę to, co kosztowało mnie mnóstwo pracy, kontrolę nad całym własnym życiem.
W tym roku postanowiłam: żadnej domówki na święta czy wymuszonych balów na sylwestra! Żegnaj, tradycjo przodków, mam ważniejsze problemy. Papierki rozwodowe wysłane… Pakuję się i spadam stąd, żeby pomyśleć, co dalej. Wyjechałam z przyjaciółmi w Góry Świętokrzyskie, na taką naszą metę od lat. Chciałam łazić po lesie, upajać się powietrzem, a nie winem, jak to ostatnio mam w zwyczaju, zrzucać ciężar ostatnich 3 lat…
Ale nie było fajnie. Mądra jest to myśl, że nie można donikąd uciec, bo wszystkie problemy i tak zabiera się ze sobą. No i rozegrało się wszystko jak na filmie – właśnie gdy patrzyłam ponuro na 3 szczęśliwe pary wygłupiające się przy kominku, zadzwoniła komórka: Przyjedź, córeńko. Bez ciebie przy stole będzie pusto. Cóż, rodzice przyłapali mnie akurat w momencie, gdy myślałam sobie, że ten wyjazd to niewypał. Następnego dnia była Wigilia. Wstałam o 5:00 rano, wsiadłam w samochód. Na 16:00 byłam w domu, córa marnotrawna.
Weszłam do pokoju, spojrzałam na choinkę, a potem na ten rzekomo pusty stół, i mało nie padłam! Dodatkowy talerz nie był bynajmniej pusty. Na drżących nogach podniósł się z krzesła mój „jeszcze małżonek”, o mało nie ściągnął obrusa z całą zastawą.
— Przepraszam, kochanie (on zawsze przeprasza). Nie miałem co ze sobą zrobić, a twoi rodzice byli tacy mili…
Nie słuchałam, poszłam do łazienki. Płakać? Krzyczeć? Przecież i tak musiałam do nich wrócić, nie mam 5 lat, nie rozstrzelam ich za nędzny podstęp. Po prostu, Cegło, może jestem złym człowiekiem, ale nie byłam w pojednawczym nastroju. To nie przychodzi na zawołanie, bo akurat jest Wigilia. To musi z czegoś wynikać.
Mąż przesiedział wieczór ze swoją sprawdzoną miną zbitego psiaka, to zawsze działało, nie tylko na mnie, przy czym na mnie w końcu przestało. Gdy rodzice wyszli na pasterkę, przesunął w moją stronę serwetkę po stole. Było na niej nabazgrane: Muszę się nauczyć zdobywać pieniądze. Jak inaczej zdołam do Ciebie podejść, jeśli nie na własnych nogach? Parsknęłam śmiechem. Jeszcze na koniec robi ze mnie wyrachowaną materialistkę! A może dziwkę, którą trzeba kupić?
Krótkie to było małżeństwo, a może aż za długie? 3 lata, z których mąż przepracował może z 6 miesięcy: 3 jako dozorca parkingu (ludzie się go czepiali o wszystko) i 3 w empiku (kasa fiskalna była za trudna). Reszta w domu albo… w lesie. Mąż kocha przyrodę, często myślałam, że pomylił epoki i kraje, powinien mieszkać na jakiejś hippisowskiej farmie i podlewać kwiatki do wpinania we włosy. Robić miłość, nie wojnę (seksem, owszem, interesował się bardzo:)). A najbardziej na świecie lubił oglądać Discovery i Animal Planet – jeśli oglądałam z nim, mruczał, żeby cały czas głaskać go po głowie, jak szczęśliwy kotek czy piesek z reklamy. Nauczyłam się przy nim wielu pożytecznych rzeczy, np. nie bać się telefonów z banku, śmiać się, gdy wyłączyli prąd czy telefon, jeść przez 2 tygodnie puste naleśniki. A mama mi powtarzała, że jest na dobre i na złe, a jak mam go dosyć, to znaczy, że nie kocham. Na moim ukochanym zdjęciu mąż stoi zresztą w fartuszku kelnerskim i podrzuca te cholerne naleśniki aż do sufitu. Ma przy tym tak rozradowaną, dumną minę, że sama nie wiem, czy się śmiać, czy płakać… Gotować przecież umie i lubi, czego ja się właściwie czepiam?
Po świętach nic się zasadniczo nie zmieniło, każde poszło w swoją stronę. Ja wróciłam do naszej kawalerki. Mąż mieszka u kolegi singla, który wyjechał do Irlandii, obiecał wymalować mu mieszkanie i przypilnować wymiany okien. Za kilka miesięcy będzie się musiał stamtąd wynieść. Podejrzewam, że kaja się przede mną, bo nie ma planu zapasowego. Wie, że wciąż potrafi mnie rozczulić.
Tłumaczyłam mu przez telefon, że pieniądze nie są mu potrzebne, żeby podejść do mnie, tylko żeby być wolnym, niezależnym. Choćby i ode mnie właśnie, gdyby mu się odwidziało… Powtarzał, że rozumie, ale ja w to nie wierzę. Nie stawiałam mu warunku: znajdź pracę, to możesz wrócić. Jeśli ma coś zmienić w sobie, to dla własnego dobra, nie dla mnie. Jest uczciwym, ciepłym facetem, tylko nie potrafi wstać z klęczek ani zaakceptować świata z jego regułami, i tego miałam dosyć. Ale czy to robi ze mnie od razu zimną rybę, nie potrafiącą kochać?
Składałam dowody miłości tak długo, jak dawałam radę. Jestem zmęczona. Na dodatek doszły wyrzuty sumienia. I przeklęty Nowy Rok, kiedy znowu trzeba coś postanawiać… Co począć.
Karpik
***
Kochany Karpiku!
Może zaczniesz Nowy Rok od zmiany nicka? :) Zawsze coś na początek, żeby nie czuć się jak wspomniana ryba…
Teraz serio. Tak się jakoś porobiło, że przychodzi coraz więcej „listów z wojny”. W ten sposób nazwałam sobie falę maili od ciężko pracujących dziewczyn/kobiet, które pchają wózek za dwoje, a czasem za troje lub więcej. Mężczyźni leżą w domu, pogrążeni w niemocy, apatii lub depresji. Nie potrafią/nie chcą szukać pracy, nie wierzą w siebie lub zawyżają wymagania, zamiast wspierać i odciążać swoje partnerki, mimowolnie lub z rozmysłem obarczają je dodatkowo swoim stresem. Są nieobecni, jak podczas wojny właśnie. Lub bezużyteczni – jakby wrócili z amputowaną nogą. I co gorsza, oni sami czują się niepotrzebni. Przestali walczyć.
Gdybyśmy żyli w innym kraju, powiedziałabym, że to „wina” emancypacji. Mężczyźni czują się zagrożeni, odtrąceni przez kobiety, nie umieją z nimi być, bo nie do takiej konkurencji zostali wychowani… Tymczasem, u nas emancypacja jest fikcją. Kobiety pracują i zarabiają nie dlatego, że mają możliwości, tylko dlatego, że MUSZĄ. Lub raczej: one ten przymus lepiej rozumieją i łatwiej się z nim godzą. Płacąc oczywiście horrendalną cenę za swoją dzielność i spolegliwość. To również kwestia tradycyjnego wychowania do roli, a nie szczególnych predyspozycji, związanych z płcią.
Z drugiej jednak strony, te role ewoluują i jest to proces nie do zatrzymania. Gdyby kobieta nadal pilnowała ognia, a mężczyzna polował, nigdy nie wyszlibyśmy z jaskiń. Ty, Karpiku, żyłaś właśnie w takim modelu odwróconym, bardzo typowym dla naszych czasów. A że większość ludzi instynktownie unika krańcowości, szukając równowagi – w tym wypadku: partnerstwa – zbuntowałaś się.
Nie wyrzucaj sobie tego. Przeanalizuj spokojnie Waszą sytuację – tę materialną i tę emocjonalną, bo są ze sobą splątane. Jasne jest dla mnie, że Wasze uczucia nie wygasły, wygasła natomiast Twoja cierpliwość i wyrozumiałość. Jaki jest Twój mąż (poza tym, że jest wiecznym chłopcem, bo to już wiemy:))? Czy ma jakieś wykształcenie? Bo jeśli tak, to znaczy, że gdzieś po drodze dostał ambicjonalnego kopniaka i z tej przyczyny ima się różnych zajęć poniżej kwalifikacji – żeby udowodnić światu, że się na niego „obraził”. Jeśli natomiast jest leniwy z natury (zdarza się), nie chciało mu się uczyć, tylko wagarował w lesie, to teraz to sobie na pewno wyrzuca, a im gorsza praca, tym bardziej pogłębiają się Jego kompleksy.
Tak czy siak, na pewno porównuje się z Tobą, chciałby być dla Ciebie równorzędnym partnerem, ale nie umie tego ani zwerbalizować, ani zrealizować. Oto cała bieda.
Ale – nie bagatelizuj serwetki! Moim zdaniem napisał tam dokładnie to, co czuje. Zaczął pewnie na serio o tym myśleć, gdy klamka zapadła i złożyłaś pozew, spróbuj podejść do tego jednak pozytywnie: lepiej późno, niż wcale. Może drzewa w lesie zaszumiały Mu, że pora wziąć się w garść? Oczywiście, to się nie stanie w mgnieniu oka, tu i teraz, ponieważ Twój mąż odzwyczaił się od jakiejkolwiek walki i muskuły Mu zwiotczały.
Jeśli Go kochasz (a sądzę, że tak – nie przejmuj się kategorycznymi opiniami mamy), mimo wszystko nie zapraszaj Go od razu z powrotem na wygodną kanapę i wspólne oglądanie telewizji. Nie pozwól Wam wejść do tej samej wody. Daj Mu znak, że Ci na Nim zależy, ale zasady muszą się stopniowo zmienić. I odczekaj. Skoro sam doszedł do pewnych wniosków, pozwól Mu też samodzielnie działać. Niech pokaże, na co Go stać, niech przyniesie Ci w hołdzie swoje pierwsze, maleńkie „trofeum”. Co Ci szkodzi, nawet jeśli wydaje Ci się to śmieszne i niepoważne? Widać taką ma – romantyczną i chłopięcą – wizję odzyskania Twojej przychylności. Nie przekreślaj tego z góry. Trzymając się nieco na dystans, pokażesz, że nie chcesz Go wychowywać ani stawiać warunków. Po prostu, jesteś ciekawa, co wymyśli i co Mu się uda zrobić bez Twojego głaskania po główce.
Jesteście młodymi ludźmi i naprawdę masa rzeczy może się jeszcze zdarzyć, łącznie z objawieniem się nieoczekiwanych możliwości. Decyzja o rozwodzie była dla męża przebudzeniem z letargu. Sygnał zachęty z Twojej strony może wywabić Go z legowiska, w którym się zaszył, i zachęcić to przyjrzenia się światu, sprawdzenia, czy faktycznie jest taki nieprzyjazny. Zwłaszcza, że Ty w nim jesteś. Nie wierz w obiegowe opinie typu „wszyscy faceci są niereformowalni”. Prawdą jest natomiast, że wolą czuć, iż zreformowali się o własnych siłach… Voila!
Aha, przypominam, że sprawy rozwodowe par bezdzietnych toczą się teraz błyskawicznie. Dlatego doradzam przynajmniej jedną szczerą rozmowę, nim pojawicie się na rozprawie pojednawczej. Piszę to, żebyście nie zrobili zbyt pochopnego kroku. W żadną stronę.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę obojgu odnalezienia się na nowo. Fajnie, gdyby udało się razem.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze