Znajdź sobie życie
URSZULA • dawno temuJest takie piękne stwierdzenie: Get a life. W wolnym tłumaczeniu znaczy Znajdź sobie życie, zaadresowane jest do ludzi, którzy zajmują się czymś nieistotnym, na przykład oglądaniem telewizji i pochłanianiem kubełków z KFC albo piciem piwa pod sklepem, nie mają niczego, co dałoby się zebrać do kupy i nazwać „życiem”. Kiedy rozglądamy się po naszym uporządkowanym świecie, wiele osób tego życia nie ma i kompletnie nie ma pojęcia, skąd je wziąć.
W języku angielskim, a właściwie amerykańskim, jest takie piękne stwierdzenie: Get a life. W wolnym tłumaczeniu znaczy ono Znajdź sobie życie, a adresuje się je do ludzi, którzy zajmują się czymś zupełnie nieistotnym, na przykład oglądaniem telewizji i pochłanianiem kubełków z KFC albo piciem piwa pod sklepem, w każdym razie nie mają niczego, co dałoby się zebrać do kupy i nazwać „życiem”. Bo wbrew temu, co mogłoby się nam wydawać, kiedy rozglądamy się po naszym uporządkowanym świecie, wiele osób tego życia nie ma i kompletnie nie ma pojęcia, skąd je wziąć.
No bo z takim życiem generalnie jest sporo roboty — trzeba je wymyślić, potem zaplanować, a na końcu jeszcze zrealizować. Nic dziwnego, że spora część ludzkości odpada już na etapie wymyślania — przecież jest tyle możliwości! Można być instruktorem nurkowania w Tajlandii, pomagać biednym dzieciom w Afryce, być aktorem porno, rekinem finansjery, szefem mafii, kierownikiem sklepu ze szczotkami albo ulicznym handlarzem plastikowymi żabkami pływającymi w misce z wodą, a to tylko nieliczne możliwości. Jeżeli zdecyduję się na jedną z nich, automatycznie rezygnuję z setek innych. Co więc należy zrobić, żeby znaleźć sobie życie? Oczywiście, od kogoś pożyczyć.
— Wiesz — powiedziała koleżanka Gosia, podczas sobotniej popołudniowej kawki w knajpie. — Mam teraz takie nowe hobby. Otóż, wyobraź sobie, że bardzo się ostatnio zainteresowałam ekologiczną żywnością.
Może w normalnych warunkach taka informacja wydawałaby się interesująca, ale ponieważ znam Gosię już parę lat — świetnie wiedziałam, co jest grane. Na pewno pojawił się nowy facet. Oczywiście, miałam rację.
— Otóż — ciągnęła niezrażona moim milczeniem przyjaciółka. — Okazało się, że Franek, wiesz ten, z którym zaczęłam spotykać się ostatnio, jest pasjonatem zdrowego odżywiania się. Ma w Warszawie działkę, na której hoduje różne warzywa — ziemniaki, fasolkę. Ma nawet małą szklarnię na pomidory. Wkręciłam się i teraz pomagam mu uprawiać ogródek, do końca roku planujemy wyeliminować z naszej diety wszystkie produkty, które nie pochodzą z ekologicznych upraw! — trajkotała, a mi przelatywali przed oczyma wszyscy faceci Gośki i wszystkie jej pasje.
Jeszcze w liceum spotykała się z anarchistą — aktywistą, który walczył o lepszy świat i równość dla wszystkich ras, wyznań i ugrupowań społecznych. Organizował liczne demonstracje, które z hukiem przetaczały się przez miasto, a na czele wraz z nim dumnie kroczyła Gośka w czarnych spodniach-bojówkach, z włosami ufarbowanymi na różowo. Godzinami i z prawdziwą pasją mogła wtedy opowiadać o tym, dlaczego należy zlikwidować wszelką władzę i dlaczego ludzkość powinna żyć zorganizowana w małe samowystarczalne komuny. I wtedy zupełnie znienacka pojawił się kolejny chłopak, a właściwie facet, ponieważ był mocno starszy i był dziennikarzem muzycznym. Momentalnie poszły w odstawkę różowe włosy i walka o lepszy świat, a zaczęło za to hurtowe odsłuchiwanie setek płyt i podróże po Polsce wraz z ukochanym śladami różnych koncertów. Na naszych sobotnich spotkaniach na kawkę z zaangażowaniem rozprawiała o tym, kto będzie grał na tegorocznym Openerze i kiedy jakiś-tam-zespół-którego-nikt-nie-kojarzy wyda debiutancką płytę. No, ale jak przenikliwy czytelnik zdążył się już domyślić, kiedy na drodze jej życia stanął kolejny mężczyzna, okazało się, że bardzo lubi… hodować rybki. Całe jej mieszkanie pokryły gigantyczne akwaria, które wraz z lubym notorycznie uzupełniali jakimiś nowymi gatunkami ryb, roślin i glonojadów. A teraz hodowla warzyw ekologicznych.
I tak oto właśnie słuchając wywodów Gośki o oborniku bydlęcym i ekologicznej sałacie, rozmyślałam o tym, że to najczęściej kobiety, które nie wiedzą, co ze sobą zrobić, zaczynają żyć życiem swojego mężczyzny, przejmując jego zainteresowania i kompletnie zaniedbując rozwijanie własnych. Mężczyźni są zbyt dumni i mają zbyt silnie rozwinięty instynkt przywódczy, żeby zniżać się do przejmowania hobby partnerki — no bo wyobraźmy sobie faceta, który uwielbia robić kokardki na grzywce małym pieskom i ubierać je w różowe ubranka albo podróżować po świecie szlakiem ośrodków SPA. Pantoflarz — usłyszałby taki facet od kolegów i tyle by z tego miał.
Faceci, którzy nie mają pomysłu na swoje życie, radzą sobie z problemem zgoła inaczej — po prostu koncentrują wszystkie siły na tym, żeby nie robić absolutnie nic, a jeżeli już to tak raczej na odczep. Matka truje głowę, żebym poszedł do pracy? Świetnie, na chwile wstanę sprzed telewizora i pomaluję sąsiadowi płot. Żona chce, żebym skosił trawnik? Jak powtórzy to zdanie po raz dwusetny, to może się zdecyduję. A najlepiej jest wtedy, kiedy nikt nic nie chce i można w spokoju leżeć na kanapie i patrzeć w telewizor.
I popijając swoją cafe latte, zaczęłam się zastanawiać, co będzie, kiedy Gośka spotka mężczyznę bez życia i pożyczy od niego jego brak życia. Szkoda, że nie ma polskiego odpowiednika wyrażenia Get a life!. Na pewno użyłabym go w tym właśnie momencie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze