Urlop macierzyński? Tylko dla wybranych!
MARTA KOWALIK • dawno temuRząd z wielkim hukiem obwieścił przedłużenie urlopów macierzyńskich. Wszystko pięknie, tyle że coraz więcej kobiet w wieku rozrodczym nie ma żadnego macierzyńskiego, bo pracuje na zlecenie lub umowy o dzieło. Nie oznacza to, że następnego dnia po porodzie biegną do pracy, ale mają zdecydowanie trudniej. Jak sobie radzą w tej sytuacji?
Przykładem takiej kobiety jest Monika, pracująca przez ostatnich kilka lat w agencji reklamowej. Właściwiej byłoby powiedzieć: dla agencji, ponieważ formalnie zatrudniona nie jest. Tak naprawdę na etat pracuje tylko szef, bo jest właścicielem. Reszta, choć pracuje przy biurku nawet po dziesięć godzin, to jedynie współpracownicy na dzieło lub zlecenie. Monika ma męża w podobnej sytuacji – jako fotograf wykonuje wolny zawód, ale postanowił założyć działalność gospodarczą, by mieć ubezpieczenie zdrowotne. Monika opowiada:
— Jak powiedziałam, że jestem w ciąży, szef nawet się ucieszył. Ale zaraz dodał, że jak tylko zacznę zostawać w domu, to skończą się zlecenia. I tyle. Nie, że mnie straszył, powiedział, to tonem oczywistości. Chodziłam do pracy – dosłownie – do dnia porodu, chociaż zdaniem lekarza powinnam była zostać w domu od szóstego miesiąca. Pomyślałam, że jeśli stracę ciążę, to cóż, widocznie dziecko nie było mi pisane. Brzmi to okrutnie? A co niby miałam zrobić? Jeszcze latem utrzymalibyśmy się ze zleceń męża, bo to sezon na śluby. A tak to nie było szans.
Zarobiłam tyle, ile dało się wyciągnąć; wiedziałam, że po porodzie mogę zapomnieć o agencji. I miałam rację, bo choć po miesiącu zadzwoniłam do szefa, że jestem gotowa i mogę wracać i mam babcię do pomocy, on stwierdził, że będzie masa kłopotów z katarkami, ząbkowaniem i że on nie chce takiego pracownika. Szukałam długo i teraz pracuję dla innej agencji, dzięki Bogu mogę większość rzeczy robić przez internet. Zarabiam podobnie, ale już i tak mamy długi, bo w międzyczasie zaciągnęliśmy kredyt. Czy jestem nieodpowiedzialna? Miałam sobie wcześniej znaleźć pracę na etat? Szukałam, oczywiście, ale w mojej branży etat to jakaś fatamorgana. Pracodawcy zwalniają nawet osoby z dużym stażem, albo każą im przejść na własną działalność. Jest kryzys, a zegar biologiczny jakoś nie chce się zatrzymać.
Weronika, przedszkolanka, była w podobnej sytuacji. Pracowała na zlecenie, a kiedy ciąża zaczęła być widoczna, zlecenie się skończyło. Weronika do tej pory jest zdenerwowana, gdy o tym mówi:
— Właściciele prywatnych przedszkoli to najwięksi wyzyskiwacze. Zatrudniają studentki na zlecenie lub dzieło, a potem do widzenia. Rodzice czasem się dziwią, czemu jest taka rotacja i nawet sugerują, że przedszkolanki chyba mają za dobrze, ciągle zmieniają miejsca pracy. A to jest zwyczajne oszustwo. Każda z nas modli się, żeby kiedyś dostać normalną pracę, z opłaconymi składkami, w państwowym przedszkolu. Ale te etaty przechodzą z matki na córkę, więc bez znajomości nie ma szans.
Podobnie było ze mną. Nikogo nie obchodziło, że wypruwałam sobie żyły w tej pracy. Ciąża równa się wypad. Dzięki Bogu mój chłopak dość dobrze zarabia w serwisie komputerowym, choć też oczywiście na zlecenie. Ale na utrzymanie było, wózek i łóżeczko kupili rodzice. Ja niestety całkiem wypadłam z rynku i nie wiem, kiedy wrócę. Córeczka ma już rok, a ja roznoszę cefałki od kilku miesięcy. Osiem złotych za godzinę, oczywiście bez składek. Taka była najbardziej kusząca propozycja, więc postanowiłam jeszcze zostać w domu i zaopiekować się drugim dzieckiem w podobnym wieku. Ale to też oczywiście na czarno. Jak usłyszałam o tym przedłużonym macierzyńskim, to tylko się roześmiałam. Może panie urzędniczki sobie z tego skorzystają.
Pomysłowością w podobnej sytuacji wykazała się Beata. Mieszkała z rodzicami pod Zieloną Górą i pracowała na zlecenie w sklepie odzieżowym, a właściwie w pawilonie na targowisku. Gdy postanowili z narzeczonym, że chcą mieć dziecko, przeprowadzili się sto kilometrów na zachód. Beata zaczęła pracować w Niemczech jako sprzątaczka, ale nie czuła, że przynosi jej to ujmę. Dostała normalny etat, więc nie przyszło jej do głowy wybrzydzać. Mówi:
— A co niby w tym złego? Lepiej sprzątać na etat, niż sprzedawać w sklepie na jakąś chorą umowę, albo całkiem na czarno. Popracowałam rok, a teraz mam niemiecki odpowiednik macierzyńskiego i niczym się nie martwię. Uczę się niemieckiego, żeby za rok albo dwa mieć lepszą pracę. A w weekendy jeździmy do rodziny. To tylko sto kilometrów.
Wszystko wskazuje na to, że mój synek będzie wychowywany jako Niemiec. To źle? W Polsce pracowałam osiem lat i dosłownie nic z tej pracy nie miałam. Ani ubezpieczenia, ani składek, ani normalnej pensji. Może trzeba było studia skończyć? Ale tutaj nie musisz być niesamowicie wykształconym, żeby żyć jak człowiek. Tylko w Polsce masz być jednocześnie młoda, wykształcona i z doświadczeniem, inaczej państwo po urodzeniu dziecka zostawia cię na lodzie. Jestem zadowolona ze swojego wyboru. Emeryturę też wolę niemiecką. Polski ZUS i tak padnie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze