Sen o Polsce
REDAKCJA • dawno temuDziś będzie szalenie prywatnie. Jak wiesz, lubię sobie czasem pośpiewać. Ostatnio brałam udział w pewnym przedsięwzięciu rocznicowym: dla uczczenia wymarszu Pierwszej Kadrowej z Oleandrów śpiewaliśmy pieśni patriotyczne i legionowe, z dużym tłumem, w Krakowie na rynku. Część śpiewających dostała śpiewniki, inni patrzyli im przez ramię i płynęły sobie nutki, raz raźne, raz nostalgiczne.
Droga Kazo,
Żołnierze rozdawali biało-czerwone chorągiewki, nastrój był podniosły, ludzie byli dumnie i zbratani. Nic, Kazeczko, nie poradzę, że mnie takie rzeczy wzruszają do głębi. Do tego stopnia, że pieśń o lwowskim Orlątku ćwiczyć musiałam w kółko przez kilka dni, żeby mi się głos przestał łamać, bo to jakoś nie wypada rozkrochmalać się publicznie. Udało mi się to o tyle, że teraz wzruszam się podwójnie, gdy mój czteroletni syn śpiewa tę piosenkę bez zająknięcia. I tu dochodzę, moja mała, do sedna.
Wychowałyśmy się w czasach, kiedy symbole narodowe były wprawdzie zawłaszczone przez niezbyt ojczyźnie sprzyjające siły polityczne, jednak były w naszym życiu zawsze obecne. Przez kawałek życia maszerowałam dziarsko w drużynie harcerskiej, która nie do końca legalnie opierała się na przedwojennym prawie harcerskim, lecz dzięki niej kultywowaliśmy powstańcze ideały, romantyczne zrywy narodowe i wszystko, co piękne i wzniosłe w polskości. Maturę zdawałam z historii Polski, powszechna służyła mi jako tło. Znane, ale mniej emocjonujące. Czuję się Polką. Jestem nią. Mimo głębokiego rozdźwięku między krajem a państwem, między treścią a formą. A w tej formie właśnie wzrasta mój syn. W czasach, kiedy symbolem narodowym podeprzeć się może byle szmondak. Kiedy Polska znaczy tyle, ile na jej temat myśli sobie jakaś frakcja. Kiedy nie ma jednej, jaśniejącej Rzeczpospolitej, tylko każdy ma swoją i po swojemu sobie ją numeruje. Tak, tak, to też już znamy z historii. Tylko, rodacy kochani, wyciągajmyż z tej historii wnioski!
Po tej wzniosłej aklamacji przeniosę się na własne podwórko. Na tym podwórku jest dużo dzieci, wśród nich mój syn. Jak go, Kazeczko, wychować na Polaka? Na takiego, który w przeciwieństwie do polityków ponad interesem własnym i kolesiów będzie chciał dostrzegać dobro wyższe, dobro ojczyzny? Mnie się, niestety, wydaje, że całym tabunom współczesnych mężczyzn pojęcie honoru dość jest odległe, co dopiero takich abstraktów, jak patriotyzm. Skąd wzorce postaw społecznych, moralnych czerpać? Jaką literaturę dziecięcą w czasach pokoju i względnego dobrobytu mogę synkowi podsunąć, co poza spacerami na Powązki, w kwatery powstańcze… Pewnie trzeba opracować jakiś plan, czyż nie?
Tak Cię pytam, bo sama nie bardzo wiem. Nie pamiętam, jak moi rodzice to uczynili, że przy hymnie Polski wstaję i nie dziwi mnie, że ma więcej niż jedną zwrotkę; że wiem, co to „cud nad Wisłą” i że wszystkim obcokrajowcom, którzy zechcą wysłuchać (niektórzy nawet sami z siebie pytają), opowiadam o przeszłych snach o Polsce niepodległej, naszej, ludzkiej.
I nawet wiem, a do tego dorosłam z czasem, że kiedy pojadę w czasie wyborów hen, hen, za Morze Północne, moja biedna przyjaciółka będzie mnie musiała zawieźć do konsulatu, żebym mogła oddać swój głos. Choć wciąż jeszcze nie bardzo wiem, kto mi tej Polski na swoją nikczemną miarkę nie będzie próbował przeszyć.
Aktualnie mi się napisało i osobiście, ale nic to, przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami.
Margola
***
Margolu moja,
Harcerką byłam wszystkiego dwa dni. Nawet nie pamiętam, dlaczego tak krótko. Lwowskie Orlątko, owszem, znane mi jest ze słyszenia, ale tak naprawdę obce jak Piąta Konna z Kanady – nie wyciska łez. Moi rodzice należeli do Partii, a ja wkuwałam ruskie bukwy i oglądałam Czterech Pancernych zaciskając zęby z nienawiści do złych Niemców. Stan wojenny pamiętam: była zima, czołgi, żołnierze. Po co? Dlaczego? Nie wiedziałam.
Gdzieś pod koniec liceum pojawił się młody nauczyciel, który z przejęciem opowiadał o Katyniu, murze berlińskim i zbrodniach Stalina. Komunistów wyklinał na czym świat stoi. Patrzyliśmy na niego jak na objawienie i ze strachem trochę – straszny wariat, świat nam do góry nogami przewraca. Potem się posypała reszta.
Tak, nie mam – jak widzisz – dzieciństwa poprawnego politycznie. Ale też znam hymn, staję na baczność, „Ojczyznę kocham i szanuję, nie depczę flagi, nie pluję na godło” i też mam dziecko, które wychowuję tak, żeby wiedziało, kim jest, jaki znak jego… Jak to się stało, że wyrosłam na patriotkę? Jakie plany moi rodzice w życie wdrożyli, żeby tak było, strategie polonizowania jakie? Nie wiem, żadnych szczególnych lektur, wycieczek i metod wychowawczych nie pamiętam. I Tobie gotowej recepty nie podam. Polką się urodziłam i czegokolwiek bym nie przeszła i gdzie nie weszła — Polką zostanę. I jestem z tego dumna.
A nie jest łatwo. W naszym własnym domu, z naszymi własnymi domownikami, o których Ty nawet wspominać nie chcesz, a ja – gdy ich czasem widuję w telewizji z okazji zbliżających się wyborów, jak najszybciej na inny program przełączam – trudno być ze swojego narodu dumnym. Historia Polski to historia zaprzepaszczonych szans i gotowych wymówek: a to, że nieszczęśliwe mieliśmy położenie geograficzne, za mocnych sąsiadów, a to że nas przyjaciele w biedzie nie wspomogli, a to że komuna była, a to że się skończyła, a to że poprzednie rządy, a to Unia, a to to, a to tamto… Niewiele przeżyliśmy dni chwały, zwycięstw w ostatnich paru stuleciach, więc czym się tu zapowietrzać z dumy? No czym? Paroma sławnymi Polakami, którzy najczęściej byli z pochodzenia Niemcami, Litwinami czy Francuzami, albo wyjechali z Polski, najszybciej jak tylko mogli?
Trudno żyć samą miłością do kraju. Nie starcza jej do pierwszego, ideałów do garnka nie włożysz, a żyć chcesz jak człowiek normalny, a nie cienki w talii jak osa od zaciskania pasa i czekania kolejne X lat na poprawę sytuacji. Dlatego teraz już się nie myśli, KIM chce się być, ale GDZIE – w Niemczech, Anglii, Stanach… Co to za kraj i jaka miłość do niego?
Wiesz, jaka była pierwsza rada, jaką w trakcie podróży na Wyspę usłyszałam od doświadczonej, bo mieszkającej tam od dwóch lat Polki? Była to rada okraszona historią o tym, jak znajomi Polacy okradli ją ze wszystkiego. Komentarzem i pointą było, że każdy Polak to złodziej! „Do tego, że jesteś Polką, lepiej się nie przyznawać, bo na innego Polaka trafisz, a jeśli dosłyszą Holland zamiast Poland to nie prostuj, tak lepiej”.
Świat wywrócił system wartości do góry nogami. Kiedyś pielęgnowanie pamięci o swoich korzeniach uważano za cnotę, teraz to sentymentalizm, stare nawyki i dowód strachu przed jutrem. Za to Polacy po staremu zostali Europejczykami drugiej kategorii. Tu się nic nie zmieniło — jesteśmy bodajże najbardziej zakompleksionym narodem Europy. Siedzi Polska na skraju Unijnej Europy jak uboga krewna w przekrzywionej czapce ułańskiej… drogi dziurawe, miasta brudne, ludzie piją…Holland? I jak? Nie prostuj?
Zaglądam do przewodnika dla Anglików po Europie. Jak nas widzą – tak nas piszą… Zobaczmy, co widzą w Polakach: Położenie geograficzne, powierzchnia, populacja. A poza tym: “Katolicy. Mężczyźni podają rękę przy powitaniu, kobietom lepiej rękę podać i nie całować.” Koniec. Błąd w druku? Ktoś zgubił stronę? Co do diabła? Tylko tyle? Przeszło trzydziestoośmiomilionowy naród w środku Europy i tylko tyle? Nasze święta? Tradycje? Kultura? Przyroda? Poczułam się urażona. Holland? — ktoś zapytał. — Nie! Poland! Z ponadtysiącletnią historią! Setki kilometrów od morza po przepiękne góry, z prawdziwymi puszczami, z zabytkami klasy światowej, z polską gościnnością, folklorem, talentem, duchem i wiedzą rozsianymi po całym świecie i docenianymi w całym świecie, literaturą tłumaczoną na setki języków. Polska, która była i jest domem dla wszystkich Niemców, Francuzów i Litwinów z pochodzenia, którzy wybrali Ją na swój dom i o której zapomnieć nie chcą ci, którzy z Niej wyjechali! Taka!
Kaza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze