Śniadanie
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuMoim ulubionym śniadaniowym wspomnieniem jest naleśnik wielkości stołu serwowany dla 6 osób, obficie polany świeżym miodem. Zajadałam go z koleżankami na dachu hotelu w Fezie, rwąc przysmak palcami i wsłuchując się w odgłosy budzącego się miasta. Każde śniadanie jedzone poza krajem najlepiej smakuje z dodatkiem lokalnego kolorytu. Prawda?
Był wczesny poranek w Hanoi. Jechałam z lotniska do hotelu, a motor, który mnie wiózł, wbijał się w coraz węższe uliczki miasta. Nogami prawie ocierałam o wielkie garnki, z których unosił się aromatyczny zapach zupy. Mimo wczesnej pory niemal wszystkie stołeczki w pobliżu ulicznych straganów z jedzeniem zajęte były przez zgłodniałych gości. Dzieci w białych, szkolnych koszulach, dziewczyny w eleganckich kostiumach, robotnicy, staruszki w kwiecistych spodniach, wszyscy w spokoju siorbali zupę. Zupa na śniadanie? Z początku wydawało mi się to dziwne. Jednak kiedy jej spróbowałam, zmieniłam zdanie. Pho, bo tak się nazywa aromatyczny rosół serwowany na każdym rogu ulicy w Wietnamie, to miseczka pełna skarbów. Pożywna a zarazem lekka, podawana w wielu wariantach, wszędzie i o każdej porze dnia a nawet nocy. Są w niej dodatki ziół, mięsa a przede wszystkim przepyszny ryżowy makaron. Najpierw długo, nawet 20 godzin gotuje się wywar z kości wołowych lub kurczaka z przyprawami i warzywami, potem zalewa się nim biały makaron, dodaje się sok z limonki, kolendrę, bazylię, szczypiorek, pokrojone mięso, jajko i co kto sobie życzy.
Kiedy poznałam smak pho, odechciało mi się gąbczastych bagietek serwowanych z dżemem we wszystkich hostelach w Wietnamie. Nawet wszechobecne w tym kraju owocowe koktajle i naleśniki z bananami nijak się miały do pho.
Tam, gdzie są turyści, tam można znaleźć śniadanie odpowiadające europejskiemu czy amerykańskiemu podniebieniu. W restauracjach w turystycznych dzielnicach serwuje się „American breakfast”, „Continental breakfast” i parę innych wariacji na ten sam temat. W skrócie można powiedzieć, że takie śniadanie to zawsze tosty, jajka, kawa lub herbata, masło, dżem i czasami sok lub owoc. Różnią się między sobą wielkością, rodzajem serwowanej kawy lub herbaty i sposobem przyrządzania jajek. Gdziekolwiek na świecie zechcemy zjeść takie śniadanie, zaskoczyć nas w nim może jedynie krajobraz widziany z okna restauracji. No chyba, że jest to Sri Lanka, wówczas może zaskoczyć nas serwis.
Śniadanie w tej dawnej brytyjskiej kolonii trwa długo i traktuje się je z namaszczeniem. Kelner kilkakrotnie pyta gości o szczegóły posiłku. Najpierw chce się dowiedzieć, jakie jajka zjemy (omlet, gotowane, smażone, sadzone), potem przychodzi, by zapytać o to, czy napijemy się kawy, czy herbaty. W końcu pojawi się, by uszczegółowić sposób podania owoców (sok, sałatka czy owoce tylko obrane). Nawet jeżeli na koniec otrzymamy maleńką filiżankę kawy z tostem i bananem wielkości kciuka, to i tak mamy uczucie, że jesteśmy wyjątkowym gościem, bo kelner kilka razy zwrócił się do nas „madame”. Jeżeli jednak bardziej niż kelnerski taniec ważny jest dla nas smak, to wybierzemy się do lokalnej jadłodajni na cejlońskie śniadanie w postaci ryżu i jajek w sosie carry.
Trudno byłoby bez ryżu na śniadanie w Azji, choć czasami sposób jego serwowania daleki jest od naszych przyzwyczajeń. Kiedyś w Malezji, ucieszona widokiem gęstego kremu ryżowego w hotelowym bufecie, postanowiłam doprawić go stojącymi obok rodzynkami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy rodzynki okazały się suszonymi rybkami. Na takie śniadanie mój żołądek zaprotestował.
Polubił za to kleisty ryż zawijany w liście bananowca, do kupienia w każdym zakątku Tajlandii i Indonezji.
Zdecydowanie najbogatszy wybór śniadań spotkałam w Chinach. Są tu różnego rodzaju pierogi z mięsem, naleśniki z jajkiem i szczypiorkiem, bułki gotowane na parze, nadziewane ostrym farszem zwanym baozi, jajka gotowane w herbacie, youtiao – ciasto smażone w tłuszczu a przede wszystkim niezliczone gatunki różnych kleików – ryżowe, kukurydziane, owsiane, pszenne. Proszki do przygotowania śniadaniowego kleiku zajmują w chińskich sklepach wiele półek. Nawet tutejsze oddziały amerykańskiej sieci fast foodów serwują owsiankę w kilku wariantach. Można wybierać słone, słodkie, czarne, różowe i białe odmiany. Biedny jednak ten, kto nie może żyć bez słodkich płatków śniadaniowych i razowego chleba. O takie rarytasy w Chinach trudno.
Nepalczycy są dużo bardziej przywiązani do jednego smaku. Z upodobaniem jedzą dhal (zupę z soczewicy) na śniadanie, obiad i kolację. Podobnie je się gotowaną czarną fasolę w Gwatemali czy tortille (kukurydziane placki) w Meksyku. Gdyby przyjrzeć się porannym posiłkom większości ludzi na świecie, to okazałoby się, że niewiele różnią się one od solidnego obiadu. Bo jak inaczej traktować angielskie kiełbaski w zestawie z boczkiem, fasolą, jajkiem sadzonym, owsianką, grzybami i pomidorami?
Marokańczycy oprócz hariry (ostra zupa z ciecierzycy) specjalizują się w naleśnikach. Tylu wariantów ciast i dodatków nie widziałam nigdzie indziej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze