Jak zostałam prostytutką...
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temu • 1 komentarzEwa jest niewysoką blondynką o raczej przeciętnej urodzie. Wygląda bardzo młodo. Bez makijażu, w dżinsach i koszulce z Myszką Miki nie wyróżnia się z tłumu ludzi przecinających w pośpiechu największy plac w mieście. Nigdy nie powiedziałabym, że miała kilkuset partnerów seksualnych. A właściwie klientów... Dlaczego została prostytutką?
Ewa jest niewysoką blondynką o raczej przeciętnej urodzie. Wygląda bardzo młodo. Bez makijażu, w dżinsach i koszulce z Myszką Miki nie wyróżnia się z tłumu ludzi przecinających w pośpiechu największy plac w mieście. Nie powiedziałabym, że miała kilkuset partnerów seksualnych. A właściwie klientów…
Ewa (23 lata, studentka ekonomii):
— Od razu powiem, że nie obchodzi mnie, co kto sobie o mnie pomyśli. I tak nikt się nie dowie, że ja to ja.
Pochodzę z centralnej Polski. Z małego miasteczka, którego nazwa i tak nikomu nic nie mówi. To tak zwane zadupie. Teraz mieszkam tu i tu studiuję ekonomię. Jestem prostytutką, choć wolę nazywać siebie dziewczyną do towarzystwa. Prostytutki to są te, co stoją pod latarnią na ulicach. Tu ponoć można takie znaleźć nocą koło dworca, ale ja nie widziałam i nie chcę widzieć. Opowiem ci o wszystkim, bo dość już mam czytania w różnych gazetach, jakie to biedne są te wszystkie dziewczyny, co to muszą się trudnić taką wstrętną pracą jak moja. Kiedyś aż śmiałam się na głos, bo w jakiejś gazecie dla kobiet czytałam wywiad z dziewczyną, która mówiła, że nie może przestać tego robić, bo jej ochroniarz zabił chomika! Czy to nie brzmi absurdalnie? Uprawiam seks za pieniądze, bo jakiś facet zabił mojego chomika?! Litości!
Ja to robię, bo – jak mówi przysłowie – pieniądz nie śmierdzi. Każdego miesiąca wpłacam na swoje konto ponad dziesięć tysięcy złotych. Utrzymuję się tu sama, jestem świetnie ubrana i zadbana, żyję bez stresu, na dobrym poziomie. Pracuję tylko w dzień, nikt nie wie, co robię. Mieszkanie wynajmuję z kilkoma przypadkowymi osobami, które poznałam przez net. Myślą, że pracuję w biurze turystycznym. Czasem bawię się ich naiwnością i opowiadam im wymyślone przeze mnie opowieści z wymyślonej pracy. Opowiadam jakieś bzdury o bajecznie drogich lotach i innych. Wierzą mi.
Moi rodzice też. Nie, nie pochodzę z rozbitej rodziny. Uprzedzę twoje kolejne pytania: nikt mnie też nie molestował, nie gwałcił, nie poniżał, nie upokarzał i co tam jeszcze. Moi rodzice byli i są normalni, mają ogródek działkowy i dwa koty, co niedziela chodzą do kościoła, w każdą sobotę jest na stole rosół. Mam też starszego brata, klasyka gatunku: żona, dwoje dzieci, rok po roku (myślę, że wpadli). On jeździ tirami, ona robi tipsy, ale teraz siedzi w domu z dziećmi i widzę, że już dostaje od tego świra. Tak więc – dom miałam jak dom, zwyczajny. Ani biednie, ani specjalnie bogato. Matka jest na rencie z powodu kręgosłupa, wcześniej pracowała w sklepie, który od lat prowadzą z ojcem. To spożywczy, taki mały spożywczy, wszystko w nim mają, szwarc, mydło i powidło.
Jak zdałam maturę, zaczęłam się zastanawiać, co chcę robić w życiu. Na pewno chciałam wyjechać z tamtej dziury w… nie powiem czym, bo wiadomo w czym. Okropnie się tam nudziłam. Wiedziałam, że nie chcę być taka jak mój brat i jego żona, że chcę czegoś więcej. Rodzice powiedzieli, że mi pomogą. Dostałam się na studia i zamieszkałam w akademiku. Jezu, ale syf. Wszystkiego się tam brzydziłam, choć nie jestem przecież królewną na ziarnku grochu. Ale ta wspólnota, ta studencka brać… wspólne kible i wspólne imprezy przy tanich winach… zarzygane parapety… dziecinada! Bardzo potrzebowałam mieć jakąś przestrzeń tylko dla siebie.
Poszłam do pracy, żeby zarobić na wynajęcie mieszkania. Popołudniami i w weekendy stałam za barem w pewnej knajpie. Dość eleganckiej, ale właściciel zatrudnił mnie mimo braku doświadczenia. Czułam, że mu się podobam i to był chyba powód.
Przyszedł tam raz pewien mężczyzna. Spodobał mi się. Cały wieczór przegadaliśmy. Potem zaprosił mnie do siebie do hotelu. Poszłam, chciałam się z nim kochać, pociągał mnie bardzo. Spędziliśmy razem miłe chwile. Zasnęłam w jego objęciach i… jak wielkie było moje zdumienie, kiedy zamiast niego znalazłam na łóżku trzysta euro! Na początku nie zrozumiałam, o co chodzi, a kiedy dotarło do mnie, że zapłacił mi za seks, tym samym traktując mnie jak dziwkę, wpadłam w wielką złość. Kiedy jednak emocje opadły, dotarło do mnie, że za noc spędzoną na czymś, co bardzo lubię robić, dostałam dwa razy więcej niż za osiem wieczorów spędzonych w knajpie.
Nie, nie zastanawiałam się długo. To była prosta kalkulacja. Wybierałam między orką, kredytami mieszkaniowymi, hipotecznymi, żylakami i ciągłym brakiem snu, a życiem przyjemnym, lekkim i luksusowym. Tak sobie przynajmniej wtedy myślałam, kiedy wybierałam, co chcę robić – że to lekki kawałek chleba. Że będzie cały czas tak samo, jak tamtej nocy. Będę miała świetnych facetów, z którymi będę uprawiała upojny seks. Że będzie jak w Pretty Woman.
I gdybym wybierała jeszcze raz, wybrałabym tak samo. Choć ci faceci, którzy do mnie przychodzą, nie są ani przystojni, często ani nawet mili… jak się jest facetem pokroju Richarda Gere, nie trzeba płacić nikomu za seks, to chyba oczywiste! Zazwyczaj ich nie pamiętam. Wpuszczam ich do siebie, nie patrząc na twarze. Kiedy widzę, że gość ma wielki szmal, staram się bardziej. Ale najwięcej jest takich, co w spoconych dłoniach trzymają zmięte banknoty i unikają mojego spojrzenia. Płacą z góry i nic nie mówią. Wystawiam tyłek i niech sobie robią, co chcą.
Nie, nie ma mowy, nie będę liczyła, ilu ich było. Nie chcę tego wiedzieć, po co to komu?
Przychodzą, odchodzą, część wraca stale. Część znam już. Ale właściwie to ja wcale nie chcę o nich mówić. Ten tekst miał być przecież o mnie. A ja chciałam powiedzieć, że robię to, co robię, bo chcę. Nikt mnie do tego nie zmusza. Lubię pieniądze, mam plany na przyszłość. Wszystko sobie właściwie zaplanowałam: pracuję do trzydziestki, jak się uda. To mniej więcej górna granica, do której pracuje się w tym zawodzie. Będę miała już wtedy nieźle spuchnięte konto i otworzę sobie jakiś biznes. Może wtedy znajdę jakiegoś męża, urodzę mu dzieci. Nigdy nikt się nie dowie, co robiłam. Bardzo tego pilnuję. Na pewno będę musiała stąd wyjechać. Tu będę spalona. Kto wie, może nawet wyjadę za granicę? Teraz, w zjednoczonej Europie, to chyba łatwiejsze niż kiedykolwiek przedtem.
Chorób się nie boję. Guma musi być, bez tego w ogóle nie ma mowy. Mam zaprzyjaźnioną lekarkę, chyba się domyśla, co robię, bo nigdy nie zapytała, dlaczego tak często się chcę badać. Bada mnie i już. Fakt, dużo jej płacę, a to dobry sposób, by pozbyć się trudnych pytań. Tego się już nauczyłam. Więc, jak widzisz, ja mam życie rozpisane starannie jak biznesplan. Nie widzę nic złego w tym, co robię. Nikomu przecież nie robię krzywdy. A może robię…
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze