Facet GPS
URSZULA • dawno temuOd kiedy mój chłopak stracił prawo jazdy, zostałam zmuszona do tego, żeby odwozić i przywozić go z pracy, w weekendy odstawić do mieszkającego pod miastem kolegi na grilla, a od czasu do czasu wozić w jego imieniu mamę na badania i przewozić szafki jego koleżance z pracy. I wszystko by było cudownie, gdyby nie to, że obok mnie na siedzeniu pasażera zasiadła unowocześniona wersja GPS-a.
Co to jest GPS, każdy wie. To takie urządzonko, które montują sobie w samochodzie ludzie, którzy nie do końca wiedzą, dokąd jechać i lubią, kiedy jakaś pani albo ewentualnie Krzysztof Hołowczyc monotonnym głosem mówi: Za 100 metrów skręć w prawo albo Jedź dalej tą drogą. Mężczyźni lubią zamontować sobie w samochodzie GPS-a, a potem kompletnie go nie słuchać i komentować jego uwagi tekstami typu: O mądra się znalazła! Sama sobie skręć w prawo! Czy kobiety słuchają GPS-a, nie wiem, gdyż szczerze mówiąc nie spotkałam jeszcze żadnej, która posiadałaby w samochodzie ten gadżet. Wiem natomiast, jakiej rady udzielić kobietom, dla których ogólne uwagi typu: Skręć w prawo, to za mało i potrzebują nieco bardziej szczegółowych instrukcji. To proste – niech posadzą na siedzeniu pasażera dowolnego mężczyznę.
Wszystko zaczęło się od tego, że mojemu chłopakowi zła policja zabrała prawo jazdy. Klasyczna historia — po prostu wieczorem wypił swoje, a bardzo wcześnie rano musiał wstać i jechać. I okazało się, że to, co wypił, pozostało w jego organizmie pod postacią 0,23 promila alkoholu, co wystarczyło, żeby zły pan policjant zabrał prawo jazdy i odjechał z nim w stronę zachodzącego słońca. Po kilku tygodniach został ogłoszony miażdżący wyrok — 2 lata.
Wyrok ten całkowicie przeorganizował nasze życie rodzinne. Jesteśmy bowiem w posiadaniu wspólnego samochodu, co do tej pory działało fantastycznie. Rano mój chłopak odwoził mnie do pracy (jednocześnie poganiając, ponieważ zwykle czterdzieści razy się przebieram, wypijam czwartą kawę, po raz piętnasty poprawiam makijaż, a ciągle nie mogę uznać, że już jestem gotowa do wyjścia), po czym jechał do siebie, a wieczorem mnie z tej pracy odbierał. Jeżeli potrzebowałam coś załatwić na mieście, czy w weekend odwiedzić koleżankę na działce, zawsze mogłam liczyć na mojego fantastycznego chłopaka i nasz wspólny samochód. A on czuł się dumny, zadowolony i mile połechtany, że może zajmować się swoją kobietą. I teraz nagle cały ten system stanął na głowie.
Mam prawo jazdy, nie mogę powiedzieć, że nie, a nawet wydaje mi się, że umiem prowadzić samochód. Może nie jakoś fantastycznie — zdarzały mi się w życiu przygody w stylu jeżdżenia po torach tramwajowych pod prąd, albo wdzierania się w ulicę zablokowaną przez policję (nie zauważyłam blokady…), ale jak do tej pory nie dostałam ani jednego mandatu (no chyba, że za złe parkowanie), ani nie spowodowałam nawet najmniejszego drogowego wypadku. Nie zdarzyło mi się nawet zarysować samochodu przy parkowaniu. Jednak do tej pory było tak, że prowadziłam go tylko w ostatecznej ostateczności, na przykład kiedy sąsiadka nagle zaczynała rodzić i trzeba było szybko przewieść ją do szpitala.
Bystry czytelnik zapewne już się domyślił, że od kiedy mój słodki chłopak stracił prawo jazdy, zostałam zmuszona do tego, żeby odwozić go do pracy, a potem go z tej pracy przywozić. I więcej nawet — w weekendy mam za zadanie odstawić go do mieszkającego pod miastem kolegi na grilla, a od czasu do czasu wozić w jego imieniu mamę na badania i przewozić szafki jego koleżance z pracy. I wszystko by było cudownie, ponieważ jak powszechnie wiadomo jestem osobą z gruntu miłą i dobrą, gdyby nie to, że obok mnie na siedzeniu pasażera zasiadła unowocześniona wersja GPS-a. Szybko okazało się, że nigdy przenigdy nie mogę już wsiąść do samochodu bez niego. On twierdzi, że jeżdżę na tyle źle, że nie powinnam sama poruszać się po mieście, ponieważ nic tylko patrzeć, jak spowoduję koniec świata niczym złowieszcza planeta Melancholia z najnowszego filmu Larsa von Triera.
A kiedy mój prywatny GPS zasiada obok, okazuje się, że został wyposażony w mnóstwo dodatkowych funkcji. Po kolei dowiaduję się więc, nie tylko, kiedy skręcić w prawo (to takie banalne!), ale też kiedy mam zmienić bieg, kiedy wcisnąć hamulec, kiedy wyprzedzić, gdzie zaparkować. I tak systematycznie krok po kroku, aż dojedziemy do celu. Na początku nawet dzielnie to znosiłam i starałam się stosować do wszystkich jego uwag i wskazówek, myśląc, że może niebawem mu przejdzie, ale szybko okazało się, że nic z tego. W związku z tym każda moja jazda samochodem okraszona jest dialogami w stylu:
On: Nie wciskasz do końca sprzęgła.
Ja: Wciskam (bo wciskam).
On: Jestem prawie pewien, że nie. Jeżeli tak dalej pójdzie, spowodujesz straszny wypadek! Jak ja cię mogę samą wypuszczać na miasto, kiedy ty nawet nie wciskasz do końca sprzęgła.
Albo:
On: Wyprzedź samochód przed nami.
Ja: Nie. Jadą samochody na lewym pasie.
On: Jadą, czy nie jadą, mówię ci — wyprzedź. Ty kompletnie nie umiesz prowadzić i jeżeli nie będziesz robić wszystkiego tak jak ci mówię, to się nigdy nie nauczysz!
Nie muszę chyba zaznaczać, że w ten oto sposób każda nasza przejażdżka samochodem kończy się kłótnią, podczas której GPS na mnie krzyczy i usiłuje mi wytłumaczyć, że zupełnie nie mam pokory, żeby pobierać wiedzę od lepszych od siebie, a ja ryczę i usiłuję mu wytłumaczyć, że jeżdżę jak jeżdżę, ale jak dotąd jeszcze nie miałam żadnego wypadku, więc może lepiej mi zaufać i nie zamieniać każdej jazdy samochodem w wyczerpujący wykład rodem ze szkoły wojskowej. I że wcale nie zamawiałam żadnego GPS-a. I że nie robię nic innego, tylko zastanawiam się, czy jest jakiś sposób, żeby go wyłączyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze