CKM
SONIA LIPSCHITZ • dawno temuProblemem takich pism jak CKM jest rosnąca dostępność pornografii - wszędobylskiej, nachalnej i zalegającej w naszych komputerach. Odpowiedź CKM-u na łatwo dostępny seks w Internecie jest zaskakująco nieoryginalna. Otóż magazyn zaczął podszywać się pod "estetykę" porno, stylizując pozujące do rozkładówki i okładki panienki na aktorki tego jakże mało prestiżowego gatunku filmowego.
Problemem takich pism jak CKM jest rosnąca dostępność pornografii — wszędobylskiej, nachalnej i zalegającej w naszych komputerach. Każda domena internetowa mająca w nazwie imię żeńskie jest zajęta przez serwis pornograficzny, a do twojej skrzynki e-mail spływa codziennie tona spamu propagującego nowy wzorzec estetyczny, który można podsumować jednym zdaniem: młodej kobiecie najbardziej do twarzy z dużym czarnym penisem. Wobec tak brutalnej konkurencji wydawca CKM-u stoi przed nie lada problemem – czym skusić mężczyznę do kupienia magazynu softerotycznego!?
Odpowiedź CKM-u na łatwo dostępny seks w Internecie jest zaskakująco nieoryginalna. Otóż magazyn zaczął podszywać się pod "estetykę" porno, stylizując pozujące do rozkładówki i okładki panienki na aktorki tego jakże mało prestiżowego gatunku filmowego. Falsyfikacja prawdziwej pornografii w wykonaniu CKM polega zatem na tym, że zamiast organów płciowych, tryskającego obficie jak Fontana di Trevi męskiego nasienia i scen seksu zbiorowego pokazują nam ich autorskie alegorie. Efekt jest naprawdę zaskakujący – to jakby Temidzie wetknąć do ręki stoper, a biedaczka nawet się nie połapała, że trzyma czasomierz zamiast wagi, bo przecież ma zawiązane oczy i nie widzi. Tak jest z Karoliną Borkowską, dziewczyną z okładki czerwcowego numeru CKM-u, która z lubieżną miną, wypięta do tyłu i jednocześnie wyginająca się do przodu (gratulujemy giętkości), nie zorientowała się, że to, co sobie ładuje do ust, to kawałek arbuza.
Gdyby nie podpis, w adeptce porno z okładki nie rozpoznałabym miłej nastolatki z serialu „Na dobre i na złe”. Zdumiałam się nieco, bo — jak dotąd – uważałam CKM za męski odpowiednik Cosmo, a nie za magazyn kryptopornograficzny.
Pomysłodawca sesji ograniczył się do upozowania panny Borkowskiej w scenerii nibykuchennej. Zdjęcia, jak rozumiem, mają być zachęcające. Niestety, zachęcają głównie do śmiechu – nowopowstała blondynka szczerzy się sztucznie zamiast uśmiechać, stopy wyjeżdżają z przydużych pantofli, a na zbliżeniach widać, że makijaż jest tak silny jak u transwestyty od wielkiego dzwonu. Ostatnie zdjęcie, na którym (poza Karoliną Borkowską) widzimy pluszowego pieska oblanego sztuczną krwią na tle kuchenki mikrofalowej bajeranckiej firmy Smeg, jest kroplą, która przelewa czarę goryczy. Pal licho wyraz twarzy nimfomanki na prochach, do diabła z nieudolnie wyczyszczoną Photoshopem nogą, która zlewa się z szafką na jednym ze zdjęć, niech już będą sianowate, żółte włosy, ale oblana ketchupem maskotka – zapewne wyraz poczucia humoru autora sesji, bo przecież nie panny Borkowskiej – jest tak jednoznacznie ohydna, że nie umiem sobie wyobrazić jej funkcji stylistycznej. Czekam na sesję z używaną muszlą klozetową w tle. Ale taką z miśnieńskiej porcelany i ze złotą spłuczką, żeby utrzymać trend.
Kiedy już zakończyłam podziwianie wdzięków panny Borkowskiej, po czym została mi jedna myśl – że to smutne, że dziewczyna musi tak zarabiać na życie — przeszłam do dalszych części magazynu. Strony 40 i 41 wypełnione są niby-śmiesznymi obrazkami i dowcipami. Oto próbka:
Blondynka telefonuje do informacji kolejowej.
— Przepraszam, jak długo jedzie pociąg z Krakowa do Warszawy?
— Chwileczkę…
— Dziękuję!
Nie sądzę, żeby dwunastoletni chłopcy byli redaktorami CKM. Zapewne jest więc tak, że dorośli panowie posiłkują się zawodowo dowcipasami, które miały siwą brodę na długo przed tym, kiedy oni mogli legalnie kupować alkohol w sklepie. Sąsiednia strona składa się w całości z wysyłanych masowo mailem zdjęć z serii „dziwne, śmieszne, ciekawe” – tu jegomość z wytatuowaną na tyłku mapą, ówdzie sikający żołnierze Imperium (z filmu Gwiezdne Wojny), na dodatek – myszka do komputera w kształcie kobiecej piersi. A wszystko to okraszone całkowicie nieśmiesznymi, czy – jak mógłby powiedzieć wspomniany przeze mnie dwunastolatek – czerstwymi podpisami. To ja już wolę te dowcipy, które krążą po Internecie.
Tym razem międzynarodowa sława, którą udało się redaktorom skłonić do udzielenia wywiadu, to niejaki Curtis Jackson, lepiej znany jako 50 Cent. Osobom niewtajemniczonym wyjaśniam: ten czarnoskóry dwudziestodziewięciolatek był dealerem narkotykowym w drugim pokoleniu, niedoszłą śmiertelną ofiarą strzelaniny (9 kul przyjęte na klatę to nie byle co), a teraz jest znanym i lubianym artystą hip-hopowym oraz producentem odzieży dla fanów tejże muzyki – po prostu się chłopak połapał, że na rapie lepiej zarabia niż ulicznej redystrybucji kokainy. W rozmowie z 50 Centem poruszane są tak ważkie tematy, jak koszt platynowego łańcucha noszonego przez niego na szyi, kolor Ferrari rappera, co się kulom nie kłania, a także metody, dzięki którym odnosił sukcesy jako dealer narkotyków. Sam wywiad nosi tytuł „Masakra”. Zapewne redakcji chodziło o subtelne nawiązanie do tytułu nowej płyty Curtisa Jacksona - „Massacre”, ale uważam, że w odniesieniu do tego jakże pouczającego i wiele wnoszącego wywiadu jest także całkiem na miejscu.
Kolejna sesja, kolejna dziewczyna. Do samych zdjęć nie mam zbyt wielu zastrzeżeń – co prawda japoński tatuaż nad tyłkiem jest podwójnie passé (z uwagi na typ oraz umiejscowienie), ale obligatoryjny mini wywiad z blond boginią obnaża ubóstwo umysłowe autora tych paru zdań. Połączenie pytań podchwytliwych oraz w założeniu prowokujących oraz odpowiedzi mających pokazać dowcip oraz inteligencję bohaterki futurystycznie wystylizowanych obrazków osłabi każdego czytelnika o IQ wyższym od temperatury pokojowej. Domyślam się jednak, że poza korektorką jestem jedyną osobą, która naprawdę to przeczytała. Tym trudniej mi pojąć zasadność umieszczania takich wstawek.
Poza przeglądem miesiąca w skrzynkach mailowych i sesjami zdjęciowymi dziewczyn, w CKM-ie pojawiają się także artykuły. Srodze rozczaruje się jednak ten, kto liczy na cokolwiek związanego z kulturą, rozrywką, sztuką. Tematem miesiąca w tym numerze jest bowiem sprzedaż używanej bielizny przez studentki. Dowiadujemy się, że dziewczyny sprzedają swoje majtki na Allegro, podany jest także adres jednej ze stron prywatnych poświęconych temu przedsięwzięciu. W artykule opisane są historie dziewczyn oraz ich klientów, dowiadujemy się też z niego, jakie mogą być specjalne życzenia potencjalnych nabywców garderoby drugiej świeżości. Jako ekspert wypowiada się studentka psychologii – chociaż mam pewne obawy, czy pseudointelektualne spostrzeżenia, że od wąchania majtek do wąchania skarpet niedaleko, nie są aby efektem ciężkiej pracy myślowej autora tekstu.
W babskich gazetach są działy kulinarne. W CKM-ie też musi być. Jako że jest to pismo dla mężczyzn, to i dobór potraw jest specyficzny. Otóż w opisywanym numerze znajduje się test konsumencki pięciu typów zup instant. Nie sądziłam, że ktokolwiek może być tak naiwny, żeby liczyć na to, że za 1.20 dostanie coś przypominające w smaku normalną zupę, a nie koktajl z 10 najlepiej sprzedających się środków czystości w Polsce, ale redaktorzy CKM zaskakują mnie na każdym kroku. A mówi się, że mężczyźni to świetni kucharze…
Kolejne strony zajmuje dział „Gadżety”, w tym numerze sponsorowany w 100% przez Aston Martina. Jak kogoś nie stać na samochód, którym bryka James Bond, to niech sobie chociaż sprawi kości do gry za marne 500 zł albo kieliszek do martini za 200 zł. Gadżety są niebrzydkie, ale o tym, gdzie je kupić, próżno szukać informacji. Drodzy redaktorzy! Jak już robicie tak zawzięcie reklamę jakiejś firmie, zadbajcie o to, żeby miała pozory sensu.
Na ostatniej stronie zajawione są najgorętsze tematy przyszłego numeru. Kogo mu tu mamy? Ależ tak, to kolejna trzecioligowa aktorka serialowa, Anna Powierza. Po Karolinie Borkowskiej, jej kolej na odsłanianie swoich wdzięków. Najwyraźniej pieniądze z sesji z nowym nosem (w piśmie plotkarskim) oraz ze starym tyłkiem (w tabloidzie) szybko się rozeszły. A może by tak, dla odmiany, poszukać sobie jakiejś prawdziwej pracy, zamiast się oszukiwać, że jest się aktorką?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze