Co się ma stać, to się stanie
MONIKA KRÓL • dawno temuOtóż dwa dni później zostałyśmy wezwane na przesłuchania i zdjęcie odcisków palców. Pani policjantka, która się nami zajęła, nie mogła wyjść ze zdziwienia, iż trzęsą mi się ręce. Wyjaśniła mi, że nie ma co się denerwować, ponieważ nie skierowali nas przecież na specjalistyczne badania. Jedynie chcą sprawdzić nasze odciski, a Ona przecież na mnie nie krzyczy, więc czym ja się właściwie denerwuję?
Ciąg dalszy historii o włamaniu jest równie smutny jak jej początek. Po rozpoznaniu sprawców i zgłoszeniu ich rysopisów na policję sprawa stanęła w miejscu. Dowiedziałam się, że prowadzący sprawę nieoczekiwanie wyjechał na szkolenie, więc akta zamknięto w szafie pancernej aż do jego powrotu. Dodam, że kierowniczka komisariatu zachowywała się opryskliwie podczas każdego kontaktu telefonicznego. Raz nawet usłyszałam jej retoryczne westchnienie: „O boże, znowu ta baba dzwoni”.
Skontaktowałam się z rzecznikiem prasowym policji i opisałam mu opieszałość funkcjonariuszy, którzy zajmowali się naszą sprawą. Moja interwencja zaktywizowała obrońców porządku publicznego do działania. Otwarte pozostaje pytanie, czy to działanie służyło schwytaniu sprawców, czy raczej zniechęceniu nas do zawracania im "czterech liter".
Na koniec oznajmiła głośno, że pierwszy raz w życiu ma do czynienia z osobą, której tak się pocą łapki. Nadczynność tarczycy połączona ze stresem tak się niestety objawia. Jak się okazuje, pani funkcjonariusz odkryła we mnie nowy talent; skoro nie można zdjąć odcisków z moich spoconych kończyn, mogę zostać włamywaczem — moje łapki nie chwytają tuszu. Wszystko to bardzo ciekawe i pouczające, szkoda jedynie, że policja nie zdjęła odcisków palców tych młodzieńców, którzy tak głośno ubolewali, że nie zabrali nam wieży. A nóż im się tak palce nie pociły podczas plądrowania naszego mieszkania…
Siedząc w komisariacie starałam się początkowo sobie wmówić, że dalsze składanie przeze mnie zeznań i pobranie odcisków palców ma jakiś sens, przyczyni się do schwytania złodziei. Ale mimo dobrej woli i wiary, nie potrafiłam na tyle siebie oszukiwać, by interpretować to, co się wokół mnie działo, na korzyść mojej sprawy. Pokój za pokojem, korytarz za korytarzem, policjanci chodzący z kawą i herbatą w tą i z powrotem, wymieniający miedzy sobą jakieś żarty i pozdrowienia. Czy tak wygląda wnętrze tej tajemnej machiny, która ma czuwać nad bezpieczeństwem bezbronnych ludzi? Gdy przyszła kolej na moje zeznania, pani policjantka była już wyraźnie rozdrażniona perspektywą pisania kolejnego protokołu w tak błahej sprawie. Ukradkiem zerknęłam na jej notatki i pierwsze zdanie, które udało mi się odczytać brzmiało: „Przestępca siedział, więc nie miał wzrostu”. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. I w rzeczy samej, czasami lepiej wszystkiego nie widzieć… Miałam też okazję obejrzeć galerię zdjęć bandziorów z okolicy. Oblicza mało szlachetne, niewątpliwie. Najnowsze zdjęcia z tego albumu pochodziły z 1999 roku. Biorąc pod uwagę szacunkowy wiek naszych „znajomych” z bloku, małe były szanse, by odnaleźć ich zdjęcia jako 12 – 13-latków w policyjnych kartotekach.
Wizyta skończyła się pouczeniem (niewiele różniącym się od poprzednich), żebyśmy następnym razem, jak spotkamy podejrzanych (widujemy ich codziennie), siedziały cicho. Idealnie, gdyby udało nam się ukryć za krzaczkami i zadzwonić po policję. Z tej rady zapewne nie skorzystam. Nie mam zupełnie pewności, czy gdy wyjmę komórkę i schowam się w krzaczki, wyjdę stamtąd o własnych siłach.
Kolejnym etapem walki o sprawiedliwość było spotkanie z panem dzielnicowym. Jak mogłam się domyślić, nie powiedział nic nowego. Zachowałyśmy się głupio, jesteśmy teraz w niebezpieczeństwie – tę litanię już nie raz słyszałam ze strony moich ustawowych obrońców. Z pewną taką nieśmiałością wyznał nam szczerze dzielnicowy, że miał chodzić na naszą osiedlową siłownię, ale zrezygnował, ponieważ podziela naszą nieufność wobec tych młodych ludzi, którzy nam zrobili bałagan w mieszkaniu. Dowiedziałam się jeszcze, że mam żyć normalnie, bo — cytuję — jak coś ma się stać, to się stanie. Była kiedyś piosenka o takim refrenie, tyle że w językach obcych: Que sera, sera. Whatever will be, will be. Jeżeli tego typu deklaracja wypowiadana jest w kontekście miłosnym, to jeszcze pół biedy; gorzej, gdy poda ona z ust stróża prawa w rozmowie z osobą, która, jak sam wcześniej zauważył, jest w niebezpieczeństwie. "Co się ma stać, to się stanie" - zaiste fatalizm godny Kubusia Fatalisty. Powodowana ciekawością, czy predestynacja to oficjalna filozofia wyznawana przez organy ścigania, zajrzałam na stronę internetową Komendy Głównej Policji. Dowiedziałam się wiele o prewencji, programach pomocy osobom poszkodowanym. Program pomocowy obejmuje głównie funkcjonariuszy: ma im pomóc spojrzeć na poszkodowanego przychylniejszym okiem. Opisano jak zachowuje się taki poszkodowany: może się złościć, krzyczeć, a nawet awanturować się. Trzeba dużo cierpliwości, żeby z takim wytrzymać…
Tymczasem życie toczy się według z góry ułożonego scenariusza; kwestią sporną jest tylko, czy scenariusz ten napisało przeznaczenie – jak utrzymuje policja, czy ludzie – co w tej sytuacji wydaje mi się bliższe prawdy. Widujemy chłopców, którzy nas okradli, codziennie. Gdy przechodzę obok nich, zapada ciężka od wyczekiwania cisza. Gdy już mam ich za plecami, rzucają jakieś komentarze pod moim adresem, ale ja już nie reaguję. Za każdym razem skupiam się tylko na tym, żeby moje nogi miały siłę donieść mnie do klatki, a moje serce nie zwolniło biegu. Muszę jednak przyznać, że dzielnicowy potrafi dobrze prorokować: gdyby dresiarze z mojego bloku mieli nam coś zrobić, to już by to nastąpiło. Nie zamierzają nas poćwiartować i wywieźć w kawałkach do lasu. Chodzi o coś innego. Teraz jedynie próbują nas zastraszyć i pewnie docelowo nakłonić do wyniesienia się w siną dal. Nie są to czcze dywagacje. Ostatnio w nocy obudziło mnie walenie w kraty. Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczkami takiego oprzyrządowania od niedawna. Zaczęłam się zastanawiać, czy mam urojenia, lecz nie dokończyłam tej myśli, ponieważ walenie się powtórzyło. Dosyć głośny metaliczny dźwięk w środku nocy… Podbiegłam do okna, za którym mignęło mi przed oczami coś niedużego, co rytmicznie poruszało się ruchem wahadłowym. Pomyślałam sobie, o święta naiwności!, że to może szalony gołąb co to lata wahadłowo. Po chwili dotarło do mnie, że gołębie w nocy śpią, a poza tym musiałby to być jakiś pomylony ptak. Zdobyłam się wreszcie na odwagę, by otworzyć okno. Wtedy zobaczyłam wyraźnie, że za oknem majtała się radośnie żółciutko-zielonkawa piłka tenisowa obwiązana bardzo starannie sznurkiem. Nie zdążyłam jej złapać, ponieważ za pomocą zapewne jakiś magicznych sił wróciła tam skąd przybyła, czyli na dach.
Dowiedziałam się później, że Oni chcieli nas tylko nastraszyć. To akurat jest dla mnie oczywiste. Zastanawiam się jedynie, co wymyślą następnym razem. Ciało kota na wycieraczce, powybijane okna? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie chcę walczyć z prawie całym osiedlem. Ktoś z moich znajomych zapytał, dlaczego nie zadzwoniłam na policję. Aż prosiło się, by przemówić do tej osoby protekcjonalnie, imitując ton Bogusława Lindy — co ty wiesz o… dzwonieniu na policję — lecz niepewna swych zdolności aktorskich wzruszyłam tylko ramionami i wywróciłam oczami na znak, że nie miałam do tego głowy.
Chłopcy okazali się skuteczni. Wyprowadzam się. Chcę mieszkać daleko od miejsca, gdzie niebezpieczeństwo chucha mi na szybę i drepcze po moich śladach. Chcę mieszkać między ludźmi, którzy sprawdzają, co robią ich dzieci po szkole. Nie wiem czy takie miejsce jest jeszcze gdzieś w moim mieście, postaram się je jednak znaleźć. Nigdy więcej piłek, rechotu pijanych chłopców i wrzasków pod oknami… Można nazwać to ucieczką, może powinnam zostać i walczyć? Nie mam na to sił, szczególnie iż w obawie przed włamaniem żyją wszyscy spokojni i uczciwi mieszkańcy osiedla (może poza tymi, których synkowie prowadzą ożywioną działalność „zarobkową”). Jedna osoba nie sprawi, że raptem we wszystkich odezwie się poczucie wspólnoty i solidarności, że ludzie nagle nauczą się wzajemnie popierać, by skutecznie walczyć o swoje bezpieczeństwo. Na razie każdy działa na własną rękę. W ciągu miesiąca z bloków z mojego podwórka wyprowadziły się już dwie rodziny. Masowy exodus czy zbieg okoliczności?
To był drugi i ostatni odcinek historii moich zmagań z włamywaczami i policją (mam nadzieję).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze