Księżniczka na ziarnku grochu
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: świat nie jest przyjaznym miejscem dla obrażonej księżniczki. Rzekłabym, że jest nawet wrogim. Na każdym kroku czai się kolejna przykrość. A to trzeba dorosnąć, a to przejść na własny garnuszek, a to wziąć odpowiedzialność za starzejących się rodziców… Skandaliczna wręcz prawidłowość: trudności mnożą się z wiekiem. I te cholerne lata też płyną, złośliwie żłobiąc zmarszczki. No doprawdy, szczyt szczytów.
Droga Margolu,
Jestem u kresu sił. Wysysa je ze mnie moja matka. Mam prawie czterdzieści lat, mieszkam osobno, pracuję i nie mam ochoty zajmować się jej problemami. Niestety, jestem z nimi sama, bo nie mam rodzeństwa. Matka zadręcza mnie telefonami, prośbami o pomoc w załatwieniu różnych spraw – jest za granicą i rozumiem, że nie może pojechać do banku czy do urzędu, ale na miłość boską, mogłaby czasem przyjechać i pozałatwiać swoje sprawy! Po śmierci taty nie dość, że kompletnie nie dokłada mi do utrzymania, zostałam zupełnie sama z mieszkaniem, samochodem i pracą w budżetówce, to jeszcze musiałam brać pożyczki, żeby spłacić jej długi.
Całe życie rodzice utrzymywali się z prowadzenia firmy budowlanej. Matka prowadziła biuro i zbierała zamówienia, robiła kosztorysy, a tata zajmował się realizacją. Wszystko świetnie szło, bo mieszkaliśmy w okolicy, w której ciągle ktoś coś budował. Wyjechałam na studia do Warszawy. Rodzice wynajęli mi mieszkanie, żebym nie musiała się gnieździć w akademiku, dzięki czemu miałam dobre warunki do nauki. Skończyłam studia z wyróżnieniem, można więc powiedzieć, że ich nie zawiodłam. Zostałam na uczelni, zrobiłam doktorat z językoznawstwa (nie chwaląc się, znam biegle cztery obce języki!). Tato zawsze podsyłał mi z tysiąc, dwa – żebym się mogła bez problemu utrzymać. W końcu wzięli mi mieszkanie na kredyt, bo za wynajem musieli bardzo słono płacić.
I nagle tata umarł na serce. Matka zamiast zlikwidować firmę i iść na rentę, próbowała ciągnąć interes, ale oczywiście pracownicy oszukali ją, bo nie miała pojęcia o budowaniu, i została z kolosalnym długiem wobec ZUS i skarbówki. Sprzedałyśmy dom (na szczęście był na mnie), dopłaciłyśmy mi do mieszkania, żeby nie zostać z kredytem, a ona pojechała do Anglii i pracuje tam w domu pomocy, żeby spłacać kolejny kredyt zaciągnięty na długi. A na mnie spada załatwianie spraw tutaj – muszę wsiadać w samochód i jechać 90 km, żeby wziąć jeden papierek i przekazać w drugie miejsce. I do tego matka ciągle zawraca mi głowę, że jej tam smutno i źle. Wydzwania i traci pieniądze na wyżalanie się.
A co ja jej na to poradzę? Czy to ja narobiłam długów? Czy to moja sprawa w ogóle? Gdyby nie musiała, to nie byłoby jej tam. W dodatku cały czas narzeka, że nie ma wnuków, że została sama, że ja też zostanę sama… W ogóle nie pomyśli, że mnie po pierwsze, też jest przykro, że jestem sama, a po drugie, muszę zarabiać pieniądze na utrzymanie mieszkania i auta, bo przecież teraz zupełnie na nią nie mogę liczyć. A jak jeszcze ona nie zarobi na kredyt, to oczywiście spadnie to na mnie. Nie mogę sobie pozwolić na perfumy, nowy ciuch, buty, płaszcz… Przywykłam do innego standardu życia i też nie umiem się odnaleźć w tej sytuacji. Ale mną oczywiście nie ma się kto przejmować.
Powiedz, Margolu, jak sobie z tym radzić? Jak wyperswadować matce wzbudzanie we mnie poczucia winy za to, że jest na drugim końcu Europy? Jak jej uświadomić, że dla mnie cała ta sytuacja jest równie trudna jak dla niej?
Krysia
***
Droga Krysiu,
Na pewno Bóg też jest niesprawiedliwy, pozbawił Cię jedynej podpory – kochanego taty, który zawsze na zawołanie coś tam wygrzebał z przepastnej kieszeni, wobec czego dorosłość nie była tak dotkliwa… Zostawił niezbyt zaradną matkę. Nie, nie mamę, pieszczotliwe zdrobnienia zachowajmy dla tych, którzy naprawdę coś dla nas zrobili. Matka (oczywiście!) nieudolnie poprowadziła interes i (oczywiście!) zbankrutowała. Może nie chciała obciążać córeczki i próbowała dać sobie radę sama, może wiedziała, że nie ma na co liczyć… Nieważne. Najważniejsze, że narobiła córeczce kłopotów. Ani perfum sobie kupić, ani zaszaleć, no bo jak. Samochód trzeba utrzymać (ciekawe, swoją drogą, kto za niego zapłacił, dziwnie intuicja podpowiada mi, że nie uskładałaś nań z uczelnianej pensji), nie daj Boże mieszkanie samodzielnie opłacać do końca życia, jak się nikt pomocny nie trafi, normalnie – paranoja! To rzeczywiście przykre, że nie możesz liczyć na mamę. Ale chyba jeszcze bardziej przykre, że mama wychowała sobie takiego wroga… Myślę, że nie trzeba będzie mamie nic perswadować, jeszcze parę efektownych fochów i sama zrozumie, na czym stoi.
Wiesz, Krysiu, szczerze mówiąc, nie mam ochoty napisać Ci niczego miłego, ale powściągnę emocje. Myślę, że taka roszczeniowa postawa nie przysporzy Ci ani przyjaciół, ani wielbicieli. Zostałyście z mamą same. Ona przecież też mocno musi przeżywać utratę towarzysza życia. Może Ci to nie przychodzi do głowy, ale jest godna podziwu, że próbowała po śmierci ojca jakoś sobie poradzić (o rentę, poza wszystkim, wcale nie jest łatwo, kiedy jest się zdrowym i w pełni sił) i że teraz nie popadła w marazm, tylko pojechała i ciężko pracując, stara się sobie samodzielnie radzić. Sądzę, że to niezły wzór dla Ciebie, tylko musisz wydorośleć. Wyleczyć się z dziecięcego: „Ja chcę!” i „Mnie się należy!”. To, co Ci się należy, już dostałaś, i to nawet – jak widzę – z wielokrotną nawiązką. Postaraj się teraz dorosnąć (także mamie do pięt). Czas chyba najwyższy.
A kiedy już przestaniesz postrzegać świat jak dziecko, spróbuj pokochać mamę. Miłość otwiera fantastyczny świat przed nami. Świat przyjazny, bezpieczny i bezinteresowny. Nie kocha się za tysiąc, dwa i mieszkanie. Kocha się tak po prostu. Poddaję Ci to pod rozwagę.
To smutne, że dwie tak bliskie osoby tak są sobie obce. Otwórz serce, Krysiu. Może się okazać, że będzie wtedy dużo łatwiej. Ale czy będziesz umiała sobie sama z tym poradzić? W razie czego zawsze zostaje terapeuta. Może warto skorzystać…
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze