„Turysta”, Florian Henckel von Donnersmarck
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuDo bólu komercyjna, błaha hybryda romansu i kina szpiegowskiego, zrealizowana z udziałem największych gwiazd. Fabuła jest prosta jak drut, finał można odgadnąć już po kilku minutach, a o prawdopodobieństwie zdarzeń w ogóle nie może być mowy. Za to etatowi zwycięzcy rankingów na najseksowniejszego i najseksowniejszą dają tu ekranowy popis uwodzenia, w którym nie brakuje prądu.
Ta historia wydarzyła się już tysiąc razy. Młody, zdolny reżyser odnosi spektakularny sukces produkcją o dużych ambicjach artystycznych. Po czym ochoczo przyjmuje intratną finansowo ofertę z Hollywood, a dalej już z uśmiechem na ustach trzaska komercyjne gnioty. W tym miejscu wkraczają recenzenci. Przeświadczeni o doniosłości swej roli miażdżą rzeczony film.
Widzieliście taką sytuację? Na pewno widzieliście. A jeżeli nie, to właśnie teraz możecie ją zaobserwować. Wchodzący właśnie na nasze ekrany „Turysta” to film Floriana Henckela von Donnersmarcka. A więc autora przełomowego dla postrzegania ery niemieckiego komunizmu, nagrodzonego m.in. Oscarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, trzema Europejskimi Nagrodami Filmowymi i tuzinem innych laurów Życia na podsłuchu. Dalej spełnia się powyższy schemat. Turysta to do bólu komercyjna, błaha hybryda romansu i kina szpiegowskiego, zrealizowana z udziałem największych gwiazd (Angelina Jolie i Johnny Depp). Nie zawodzą też krytycy. Dawno nie widziałem już, żeby koledzy po piórze z taką pasją niszczyli, najsłabszy nawet, film. Tylko czy słusznie?
Ano moim zdaniem nie. Owszem, mnie również jest przykro, że von Donnersmarck tak łatwo (i tak szybko) się sprzedał. Ale ostatecznie jest to jego prywatna sprawa. Moją rolą jest obiektywnie stwierdzić, czy profesjonalnie wywiązał się z zadania, jakiego się podjął. Uważam, że tak. Oglądamy prościutką historię (żeby nie rzec historyjkę), w której w jadącym do Wenecji pociągu niezwykle przystojny mężczyzna (Depp) poznaje przepiękną kobietę (Jolie). Wywiązuje się flirt, już na miejscu ona zabiera go do swojego hotelu. Co z tego wyniknie? No więc nie seks, a międzynarodowa afera z udziałem Interpolu, KGB, rosyjskich gangsterów, genialnych hackerów i Bóg wie kogo jeszcze.
Turysta to klasyczny przykład kina deserowego. Takiego, na które można zaprosić rodzinę po niedzielnym obiedzie, z pełną świadomością, że nie będzie nas ono konfrontować z najmniejszą nawet refleksją. Fabuła jest prosta jak drut, finał można odgadnąć już po kilku minutach, a o prawdopodobieństwie zdarzeń w ogóle nie może być mowy. Ale Ci, których to nie zraża, z pewnością będą zadowoleni. Będąca w centrum zdarzeń „para marzeń” nie zawodzi. Etatowi zwycięzcy rankingów na najseksowniejszego i najseksowniejszą dają tu ekranowy popis uwodzenia, w którym nie brakuje prądu. Depp jak zwykle rwie na nieśmiałego, zagubionego wrażliwca (panie na widowni wzdychają), Jolie eksponuje urok twardej femme fatale (panowie, no cóż, powiedzmy, że wiercą się na fotelach z komicznie rozmarzonymi minami). Dalej wkraczają szpiedzy, ale na korzyść von Donnersmarcka trzeba dodać, że nie ma tu gnającej na złamanie karku akcji i przyprawiającego o zawrót głowy montażu rodem z Matrixa, czy trylogii Bourne’a. Przeciwnie, to rozrywka odrobinę staroświecka, epatująca pięknymi plenerami, przepychem wielkiego świata i kompletnie nieprawdopodobnymi przygodami rodem z Indiany Jonesa. Udała się też twórcom, owszem, do przesady łopatologiczna, ale jednak wdzięczna stylizacja na stare kino szpiegowskie.
Co nie znaczy, że namawiam do oglądania Turysty. Przeciwnie. Styczeń i luty to cudowne miesiące dla kinomanów. Dystrybutorzy nadrabiają zaległości wypunktowane przez Złote Globy i zbliżające się Oscary. Już dziś możecie obejrzeć nowego Kena Loacha czy Fatiha Akina. W najbliższych tygodniach czekają Was premiery Aronofsky'ego, Gondry’ego, Mike’a Leigh, Danny'ego Boyle’a, Sama Mendesa, braci Coen. W obliczu takiej oferty grzechem byłoby tracić czas na Turyście. Ale, żeby tak od razu odsądzać go od czci i wiary, to też przesada. Wychodząc z kina podsłuchałem rozmowę. Młodzieniec o szerokim karku instruował swoją partnerkę w taki oto sposób: bo rozumiesz Gosiu, to był taki więcej pod rozrywkę film. Co ów młodzieniec miał na maturze z języka polskiego nie wiem, ale w tym wypadku nie umiem się z nim nie zgodzić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze