"Cztery gwiazdki", Seth Gordon
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuSłodka komedia gwiazdkowa z prymitywnym humorem (fizjologiczno-toaletowym) i ze sztucznie uwzniośloną pochwałą życia rodzinnego. Komedia bezpośrednio konfrontuje tradycyjny rodzinny sztafaż ze światopoglądem współczesnych wyzwolonych singli. Serwuje całe mnóstwo scen, z którymi nie sposób się nie utożsamiać. Gwiazdka jest tłem dla analizy lęków i obaw współczesnych trzydziestolatków. Humor sitcomowy.
Są w kalendarzu recenzenta (a co gorsza także i kinomana) chwile smutne, trudne i niemożliwe do ominięcia. I tak lipiec i sierpień nieodmiennie oznacza wysyp skrajnie zinfantylizowanych komedii romantycznych dla gimnazjalistów, pierwsza połowa listopada to przegląd z roku na rok coraz brutalniejszych (i coraz głupszych) horrorów. Grudzień, jak wiadomo, to parada tzw. komedii gwiazdkowych. Przedziwny to nurt. Zwykle mamy w nim do czynienia z przemieszaniem najbardziej prymitywnego humoru (fizjologiczno-toaletowego) ze sztucznie uwzniośloną pochwałą życia rodzinnego. Na tym tle Cztery gwiazdki prezentują się całkiem nieźle. Szkoda tylko, że owego "nieźle" wystarcza na jakieś dwadzieścia minut. Dalej jest już "jak zwykle". Czyli słodziutko.
Brad i Kate są parą od kilku lat. Zamożni, wolni od zobowiązań, czerpią z życia pełnymi garściami. Wszelkie sugestie, by założyli rodzinę i postarali się o potomstwo, traktują z obrzydzeniem. Podobną reakcję budzą w nich obchody świąt Bożego Narodzenia. Co roku serwują swoim zwaśnionym rodzinom bajkę o wolontariacie w krajach Trzeciego Świata, po czym udają się na wakacje w tropikach. Ale nie tym razem. Nad lotniskiem w San Francisco rozpościera się gęsta mgła, wszystkie loty zostają odwołane. Co gorsza, reporterzy lokalnej telewizji przeprowadzający wywiady z niedoszłymi urlopowiczami uwieczniają także wściekłych Brada i Kate. A że ich rodzice oczywiście oglądają telewizję, chwilę później rozdzwaniają się telefony z zaproszeniami. Chcąc nie chcąc, Brad i Kate będą musieli wziąć udział w aż czterech (pochodzą z rozbitych rodzin) przyjęciach wigilijnych.
Ten film bardzo obiecująco się zaczyna. To bodaj pierwsza komedia gwiazdkowa, która tak bezpośrednio konfrontuje tradycyjny rodzinny sztafaż ze światopoglądem współczesnych wyzwolonych singli (bo też z punktu widzenia statystycznej babci nasi bohaterowie to nikt inny jak uskuteczniający wesoły romans single). Sam pomysł jest smakowity, serwuje całe mnóstwo scen, z którymi nie sposób się nie utożsamiać. Przerażenie, jakie wywołuje u Brada i Kate konfrontacja z rodzinną traumą, stresem, wiecznymi kłótniami i przede wszystkim bandą rozwrzeszczanych, zasmarkanych bachorów (jak nietrudno się domyślić, liczne rodzeństwo naszych bohaterów od dawna jest już żonate i dzieciate), jest zrozumiałe, żeby nie rzec swojskie.
Oczywiście, jak już wspomniałem, tej odwagi starcza twórcom na jakieś dwadzieścia minut (może pół godziny). Dalej już okazuje się, że lekkie i wesołe życie Brada i Kate to w gruncie rzeczy pustka, a ich umazane w kupkach i pieluszkach zwaśnione rody żyją prawdziwym, godnym pozazdroszczenia życiem. I tak ten z początku odważny, chwilami wręcz niepoprawny politycznie film szybko dryfuje w stronę nielitościwie przesłodzonej (i głupiutkiej) świątecznej pocztówki.
W ogóle kluczem do tego obrazu jest idea spalonych pomysłów. Wszystkie cztery rodziny zarysowane są dowcipnie i pomysłowo, ale humor, jaki scenarzyści budują wokół tych — naprawdę ciekawych — postaci, jest już zwykle żenujący, w najlepszym wypadku sitcomowy.
Nie udaje się też z założenia wdzięczny patent, by Gwiazdkę uczynić tłem dla analizy lęków i obaw współczesnych trzydziestolatków. Przykładowo — tak powszechny lęk rówieśników Brada przed posiadaniem dzieci i jednocześnie lęk ich partnerek przed nieuchronnym tykaniem zegara biologicznego. Temat wyborny, pokoleniu transformacji ustrojowej, czyli rodzicom obecnych dwudziesto- i trzydziestolatków, jeszcze nieznany, obecnie aktualny, ważny i — co kino kocha najbardziej — wzięty wprost z życia. Dalej niestety — jak wszystko w Czterech gwiazdkach - odważnie i ciekawie zarysowany problem zostaje potraktowany w sposób banalny, mdły i irytująco zachowawczy. Obserwujący kolejne gromady utytłanych we własnych ekskrementach noworodków Brad dziękuje Bogu, że Kate nie planuje dla niego tego typu atrakcji. Kate z jednej strony entuzjastycznie wtóruje jego obawom, z drugiej — coś się w niej budzi. Oboje są w tej sytuacji ujmująco prawdziwi, widz uśmiecha się pod nosem, widzimy, co się tu kroi. Tyle że niestety nic się tutaj nie kroi. Od razu wiadomo, że miłość zatriumfuje, populacja Ziemian zyska kolejnego przedstawiciela, ale co wpłynie na zmianę stanowiska bohaterów, co będzie przełomem w ich postrzeganiu świata, czemu bohaterowie nagle z całych sił zapragną iść w ślady rodziców — tego się niestety nie dowiemy.
W efekcie film zaludnia cała masa papierowych i skrajnie niewiarygodnych bohaterów. W zamyśle mieli być to klasyczni bohaterowie dynamiczni, mieliśmy obserwować ich przemianę, ale że całkowicie pominięto zagadnienie motywacji, całość pozostaje przesłodzoną pocztówką, historyjką z wyraźnie nakreśloną tezą.
Reasumując: film straconej szansy. Irytująco niespójny. W ogóle Cztery gwiazdki sprawiają wrażenie obrazu, w którym twórcy wymyślili intrygujący początek (miała być nim odważna, jadowita satyra społeczna), a wykładający pieniądze producenci narzucili zakończenie (banalne i prorodzinne). Cała reszta (a więc 80% projekcji) to jedynie nieudolna (i nieudana) próba połączenia tych dwóch (z założenia rozbieżnych) koncepcji.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze