"Scoop", reż. Woody Allen
DOROTA SMELA • dawno temuDruga z trzech planowanych londyńskich produkcji Woody'ego Allena przed przeniesieniem planu filmowego do Hiszpanii. Scoop jest powrotem do komedii kryminalnej. W odróżnieniu od tych filmów reżysera, w których grupa ludzi spotyka się w różnych konfiguracjach, by prowadzić niekończące się rozmowy o kondycji współczesnego człowieka i związków damsko-męskich w epoce dekonstrukcji, mamy tu do czynienia z tym mniej wyrafinowanym typem allenowskiego dzieła, podporządkowanym prostemu, charakterystycznemu dla komedii z lat 40. konceptowi fabularnemu.
Druga z trzech planowanych londyńskich produkcji Woody'ego Allena przed przeniesieniem planu filmowego do Hiszpanii. Scoop jest powrotem do komedii kryminalnej. W odróżnieniu od tych filmów reżysera, w których grupa ludzi spotyka się w różnych konfiguracjach, by prowadzić niekończące się rozmowy o kondycji współczesnego człowieka i związków damsko-męskich w epoce dekonstrukcji, mamy tu do czynienia z tym mniej wyrafinowanym typem allenowskiego dzieła, podporządkowanym prostemu, charakterystycznemu dla komedii z lat 40. konceptowi fabularnemu.
Żałośnie kiepski iluzjonista Sid Waterman pseudo Splendini podczas występu wyławia z widowni młodą studentkę dziennikarstwa Sondrę, by zademonstrować na niej jeden ze swych marnych trików z teleportacją. Niewiele sobie po tym numerze obiecująca dziewczyna jest zdumiona, gdy drewnianą budkę magika nawiedza duch. Zmarły przed paroma dniami dziennikarz twierdzi, że ma dla niej sensacyjny temat na pierwsze strony gazet. Wszystko wskazuje na to, że znany arystokrata Peter Lyman jest poszukiwanym Tarotowym Mordercą, odpowiedzialnym za masowe zgony londyńskich prostytutek. Sondra wtajemnicza w sprawę Splendiniego i wspólnie wszczynają śledztwo. Dziewczyna, która udaje bogatą Amerykankę, dzięki swej urodzie z łatwością zawiera z Lymanem znajomość, która szybko przeradza się w romans. Tymczasem Splendini podszywa się pod jej ojca biznesmena, który siedzi w "złocie, srebrze i ropie", by na proszonych bankietach opijać się i torturować gości tanimi sztuczkami karcianymi. Co jest do przewidzenia, młoda adeptka dziennikarstwa zakochuje się w obiekcie swojego śledztwa. Podczas gdy jej niby-ojciec (wyglądający raczej jak dziadek) wręcz przeciwnie — rozwija swoje paranoiczne skłonności, obsesyjnie poszukując dowodów zbrodni bogacza. I które z nich ma rację?
Podobnie jak większość ostatnich dokonań Allena Scoop jest umiarkowanie zabawny, średnio rozrywkowy i nade wszystko kompletnie nieoryginalny. Stary komik znany jest z bezceremonialnego cytowania swoich wcześniejszych arcydzieł. Tym razem jednak czerpie głównie z tych mniej ambitnych filmów, które były nieświeże już w dniu premiery, np. Klątwa Skorpiona, albo po prostu nie miały żadnych gagów do recyklingu, jak Tajemnica morderstwa na Manhattanie. Bo właśnie z tych dwóch fabuł wyraźnie zmontowany jest Scoop. Do tego możemy jeszcze dorzucić element z Miłości i śmierci - postać Ponurego Żniwiarza zabierającego bohaterów na drugą stronę…
Znajdzie się tu kilka nośnych gagów, które dają nadzieję, że rzecz jeszcze się rozkręci. Niestety kończy się na przemiale starych dowcipów. Film noir, psychoanaliza, żydowskie korzenie, slapstickowe sytuacje, hipochondria i inne fobie oraz pozostałe fascynacje reżysera powracają w co drugim zdaniu, niestety na ogół z mizernym skutkiem komicznym. Przy czym te lepsze teksty przypadają oczywiście autorowi, reszta obsady musi swoje role oprzeć na odpowiedniej modulacji głosu, która w przypadku Scarlett Johansson do złudzenia przypomina tę allenowską.
Pieprzne dowcipy zastąpił nowy, uroczy wątek: kulturowe ubóstwo Ameryki (patrz dykteryjka o kanapce "Rubens" albo przeciwstawienie zabytkowej posiadłości Lymanów kiczowatości Palm Beach). Jednak nawet z dowcipem wszech czasów rozpisanym na jednowersowe kwestie staruszek Woody niewiele już może. Jego aktorskie emploi zużyło się jeszcze bardziej niż inwencja reżyserska. Dużo w tym winy odpychającej aparycji aktora, którego twarz wygląda jak pożółkła i pognieciona gazeta, na której ktoś położył okulary. Dlatego dość niesmaczne skojarzenia budzić może jego bliska współpraca z piękną Scarlett, szczególnie w świetle przeszłości artysty.
Podsumowując - Scoop to przykład komedyjki jednorazowego użytku, którą mózg po użyciu natychmiast kasuje. Niby można się trochę pośmiać, ale po wszystkim trudno się pozbyć wrażenia taniości filmowego humoru. Pachnie hurtową robotą, w wielu scenach widać pośpiech i niedbalstwo, a fabuła ma dziury jak ser szwajcarski. Jednocześnie są tu jednak owe odsyłacze, które przypominają, że mamy do czynienia z luminarzem komedii, wielką komiczną osobowością XX wieku, co wzmaga frustrację. Lepiej wypożyczyć na weekend Śpiocha albo Miłość i śmierć. Albo jedno i drugie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze