"Człowiek ringu", reż. Ron Howard
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuKu pokrzepieniu serc. Człowiek ringu to osadzona w realiach Wielkiego Kryzysu historia zawziętego boksera, walczącego o zapewnienie bytu najbliższym. Kontuzjowany i bezrobotny James Braddock nie ugina się przed przeciwnościami losu. Nieoczekiwanie staje przed szansą pojedynku o tytuł mistrzowski… Człowiek ringu ma parę zalet. Dobre aktorstwo (jeżeli ktoś lubi Russela Crowe'a) i wspaniałą choreografię walk bokserskich. Wprawdzie Renée Zellweger, grająca wierną żonę Braddocka, kojarzyła mi się nieodparcie z Bridget Jones, która dla kaprysu udaje kobietę ciężko doświadczoną przez los, ale to subiektywne odczucie. Jest jeszcze świetny, charakterny Paul Giamatti w roli impresario, aktor znany m.in. z American Splendor.
Ku pokrzepieniu serc. Człowiek ringu to osadzona w realiach Wielkiego Kryzysu historia zawziętego boksera, walczącego o zapewnienie bytu najbliższym. Kontuzjowany i bezrobotny James Braddock nie ugina się przed przeciwnościami losu. Nieoczekiwanie staje przed szansą pojedynku o tytuł mistrzowski…
Ron Howard podkreśla w wywiadach, że wierzy w Amerykański Sen. Jego filmy świadczą o tym najlepiej. To budujące opowieści o harcie ducha i permanentnej niezłomności, w których wszystko kończy się wspaniale. Pamiętacie scenę z Za horyzontem, w której Tom Cruise macha flagą po zwycięskim wyścigu o ziemię? Właśnie ten optymistyczny patos jest specjalnością Rona. Jeżeli idzie o wyrafinowanie, powściągliwość i głębię przekazu, Howard przypomina artystów ze stalinowskiej Rosji. Tyle, że zamiast produkcji traktorów, buraków i budowy tam, opiewa przymioty dzielnego Amerykanina.
James Braddock nadawał się do tego opiewania idealnie. To postać historyczna. Utalentowany i bogaty pięściarz, który spada na samo dno. Aby odegnać od swej rodziny widmo głodu i bezdomności, pracuje jako tragarz w porcie i pobiera zasiłek. Ale dno okazało się dla Braddocka wybitnie sprężyste. Bohater odbija się od niego jak od trampoliny. Staje się bohaterem tłumów, przynosi im upragnioną nadzieję…
Człowiek ringu ma parę zalet. Dobre aktorstwo (jeżeli ktoś lubi Russela Crowe'a) i wspaniałą choreografię walk bokserskich. Wprawdzie Renée Zellweger, grająca wierną żonę Braddocka, kojarzyła mi się nieodparcie z Bridget Jones, która dla kaprysu udaje kobietę ciężko doświadczoną przez los, ale to subiektywne odczucie. Jest jeszcze świetny, charakterny Paul Giamatti w roli impresario, aktor znany m.in. z American Splendor.
Scenografia w duchu lat trzydziestych jest nienagannie dopracowana. Film nie jest cyniczny i pusty, usiłuje wyrazić rzeczy ważne. Wszystko pięknie, ale czy musi wyrażać je w tak łopatologiczny i nachalny sposób? Wyklucza to jakikolwiek dramatyzm i podważa wiarygodność. Z góry wiadomo, że Kopciuszek zwycięży. Nawet jak mu utną obie ręce i tak wygra konkurs chopinowski.
James Braddock jest nieskazitelny. To jeszcze dałoby się znieść, gorzej, że Ron nakłada na barki swojego bohatera brzemię propagandy. Oto świat wali się w gruzy. Z powodu spekulacji wielkiej finansjery dochodzi do kryzysu gospodarczego. Tak przynajmniej powinien myśleć ktoś, kto nagle stracił wszystko. Ale nasz bohater nie narzeka i nie buntuje się. To prawdziwy człowiek z betonu. Niczego nie kwestionuje, w ogóle się nie zmienia i zapewne nie myśli. Postać jego krewniaka — socjalisty, który daje się bezsensownie zabić na jakiejś barykadzie, jest czytelną przestrogą. Braddock zaciska zęby i nadal wierzy w swój ukochany kraj. A kiedy los zsyła mu kolejną szansę, daje się bić po głowie ku uciesze gawiedzi. Robi swoje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze