"Połów łososia w Jemenie", Paul Torday
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPołów łososia w Jemenie opowiada o współczesnym arystokracie, jego obłąkanym marzeniu i o tym do czego w związku z tym doszło. W powieści Paula Torday’a na pierwszy plan wysuwa się zderzenie dwóch inteligentów – muzułmańskiego arystokraty, zdolnego połączyć Koran z otwartością na świat oraz Alfreda Jonesa, ichtiologa a przy tym lewicowego intelektualisty, wiodącego nudne życie wyzute ze wszystkich namiętności. Opowieść piękna, śmieszna i smutna zarazem.
Czasem jest tak, że o człowieku świadczą niedorzeczności, które wykonuje, a nie jego rozsądek, zasadniczość, twarde plany. Być może dochodzi nawet do korelacji. Im bardziej świat jest sztywny, ujęty w ramy przepisów i etykiet, tym większa szajba się w nim rodzi. Idąc tym tropem, arystokraci dawnych czasów, dorastający w morderczej etykiecie wydali takiego markiza de Sade, szaleli, organizowali orgie we wszystkich kolorach i cięli się po gardłach. Połów łososia w Jemenie opowiada właśnie o współczesnym arystokracie, jego obłąkanym marzeniu i o tym do czego w związku z tym doszło.
Jeden z jemeńskich szejków – człowiek niezwykle bogaty, wykształcony, do tego przejęty kulturą zachodnią – ma szczególnie wysokie mniemanie o społecznej roli wędkarstwa. W jego opinii, ludzie łowiący ryby nad rzeką stają się sobie równi, hrabia dogada się ze sługą, profesor z robotnikiem a trzeźwy z pijanym. Rzeka czyni nas równymi względem siebie. A że w muzułmańskim Jemenie, miejscu gdzie de facto wciąż obowiązują struktury plemiennie, trochę równości przydałoby się dowieść, szejk zwraca się do brytyjskiego Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Rybołówstwa z niezwykłą prośbą. Chodzi o zarybienie rzek Jemenu łososiem, co rodzi szereg trudności, zaczynając od tego, że w tym pustynnym kraju występują wyłącznie rzeki sezonowe. Szybko okazuje się, że finansowany z bliskowschodniego skarbca projekt ma jednak szansę powodzenia.
Łosoś i rzeki to jedno, ale w powieści Paula Torday’a na pierwszy plan wysuwa się zderzenie dwóch inteligentów – muzułmańskiego arystokraty, zdolnego połączyć Koran z otwartością na świat oraz Alfreda Jonesa, ichtiologa a przy tym lewicowego intelektualisty, wiodącego nudne życie wyzute ze wszystkich namiętności. Trudno oczekiwać, żeby Torday próbował tutaj diagnozować różnice pomiędzy Wschodem i Zachodem, ale przynajmniej wypowiada tę prostą prawdę, że nic nie jest jednoznaczne. Przecież szejk i doktor to tylko przykłady typów ludzkich. Można żyć tak lub tak.
W tej książce jest kupa hecy, wyprowadzana konsekwentnie z absurdalnego pomysłu, a na całej tej wesołości cieniem kładzie się doktor Alfred Jones, dziecię kultury nauczonej życia wyłącznie na dystans, niezdolny do jakiejkolwiek zażyłości. Jego zimne małżeństwo przeraża bardziej niż niejeden horror, a zgoda na takie życie aż bije obcością, jakbyśmy czytali o człowieku, który wszczepił sobie łuski po krokodylu. Pragnienie zmiany w nim pozostaje zbyt słabe, by sprowokować do ruchu, choć na tacy od życia dostaje możliwość spełnienia wszystkich marzeń: wielką przygodę, furę szmalu i szansę na miłość. Oczywiście wszystko idzie w czambuł, co jeszcze nie byłoby niczym niezwykłym, ale mamy przecież do czynienia z człowiekiem nie tylko inteligentnym, wykształconym, ale przede wszystkim wyzwolonym od przesądów w imię otwartej głowy. Opisując Jonesa, Torday miażdży lewicowych inteligentów w stylu Dawkinsa, a gorzkie zakończenie przesądza o zasadniczo konserwatywnym charakterze książki.
Nie bez znaczenia pozostaje szczególna forma Połowu łososia w Jemenie – narrację powieściową zastępują e-maile, zapisy z konferencji, dziennik doktora Jonesa, a nawet fragmenty scenopisu programu telewizyjnego. Z tych strzępów czytelnik składa sobie, co naprawdę wydarzyło się w Jemenie, co zresztą nie wymaga wielkiego wysiłku. Torday nie przekombinował formy, pamiętając, że opowieść – w tym wypadku piękna, śmieszna i smutna zarazem – pozostaje najważniejsza.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze