„Stan gry”, Kevin Macdonald
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuKevin Macdonald to twórca, który konsekwentnie zaskakuje. Teraz nakręcił thriller polityczny. I poradził sobie z tym zadaniem naprawdę wyśmienicie.Stan gry jest jak wyśmienita układanka, w której każdy z elementów zachwyca z osobna i jednocześnie doskonale uzupełnia obraz całości. Perłą jest tutaj scenariusz. Nie ma tu zaskakiwania na siłę, piętrzenia absurdów, sztucznego podkręcania akcji, strzelanin, eksplozji, pościgów. W miejsce tego dostajemy śledztwo rodem z klasycznych kryminałów. Wyśmienite aktorstwo i doskonałe zdjęcia.
Kevin Macdonald to twórca, który konsekwentnie zaskakuje. Latami trzymał się z dala od komercyjnego, hollywoodzkiego rynku. Zasłynął jako autor wielokrotnie nagradzanych dokumentów. Wydawało się, że realia fabryki snów to świat, którego reguły najzwyczajniej mu nie odpowiadają. Ale Macdonald miał inną taktykę. Konsekwentnie budował renomę sprawnego filmowca i wyczekiwał momentu, w którym to on będzie mógł stawiać warunki. Kiedy przystąpił do realizacji fabularnego debiutu, powierzono mu duże pieniądze, zatrudniono gwiazdy. Macdonald nie rozczarował. Ostatni król Szkocji zgarnął m.in. Oscara, Złoty Glob i BAFTĘ. A także osiągnął sukces komercyjny. Cały świat z zainteresowaniem czekał na kolejny ruch młodego reżysera. Macdonald zareagował z typowo brytyjskim dystansem. Nie napinał się, nie próbował na siłę zdyskontować sukcesu Ostatniego króla….. Postanowił spróbować swoich sił w kinie gatunkowym, nakręcił thriller polityczny. I poradził sobie z tym zadaniem naprawdę wyśmienicie.
Rzecz dzieje się na skrzyżowaniu świata polityki, biznesu i mediów. W pierwszych scenach ginie Sonia Baker, asystentka Stephena Collinsa (Ben Affleck), przewodniczącego komisji nadzorującej wydatki na obronę. Kiedy wychodzi na jaw, że Collins i Baker mieli romans, wybucha skandal. Naczelna "Washington Globe" Cameron Lynn (Helen Mirren) zleca zbadanie sprawy swojemu najlepszemu reporterowi Calowi McAfry'emu (Russell Crowe). McAfry początkowo protestuje, wskazuje na konflikt interesów (Collins to jego przyjaciel z czasów studenckich), próbuje wykpić się prowadzonym właśnie dochodzeniem w sprawie tajemniczych zabójstw. Szybko okazuje się, że obie sprawy mają ze sobą wiele wspólnego. Kiedy osaczony Collins (jego kariera legła w gruzach) prosi McAffreya o pomoc, reporter rozpoczyna prywatne śledztwo. Odkrywając kolejne tajemnice, natrafia na ślad wielkiej afery korupcyjnej.
Stan gry jest jak wyśmienita układanka, w której każdy z elementów zachwyca z osobna i jednocześnie doskonale uzupełnia obraz całości. Perłą jest tutaj scenariusz. Historia z jednej strony gna na złamanie karku, nieustannie trzyma w napięciu, z drugiej — opowiedziana jest w sposób elegancki, staroświecki wręcz. Bo nie ma tutaj (typowego dla Hollywood) zaskakiwania na siłę, nie ma piętrzenia absurdów, sztucznego podkręcania akcji. Nie ma również (na szczęście!) strzelanin, eksplozji, pościgów itd. W miejsce tego wszystkiego dostajemy śledztwo rodem z klasycznych kryminałów. A więc obserwujemy przede wszystkim bohatera, który ma do rozwikłania łamigłówkę. I tutaj brawa dla Macdonalda za zdolności narracyjne. Bo cała ta nieprawdopodobnie wręcz złożona historia opowiedziana jest z chirurgiczną precyzją, a gąszcz nakładających się na siebie wątków zarysowano w sposób klarowny i przejrzysty. W efekcie widz jest aktywnym elementem całej gry, niejako rozwiązuje zagadkę wraz z McAffreyem.
Stałą cechą gatunku, z którym mierzy się Macdonald, jest precyzyjne zarysowanie tła i realiów epoki. Dlatego filmy tego typu tak często dzieją się w nieodległej przeszłości (przykładem choćby Zodiac). Akcja Stanu gry rozgrywa się współcześnie i bardzo zgrabnie tę współczesność wykorzystuje (świetne i uwiarygodniające filmowe zdarzenia są nawiązania do konfliktu w Iraku czy akcji ratowniczych w Nowym Orleanie po przejściu huraganu Katrina). Ale przede wszystkim mamy tu doskonały portret środowiskowy. Bo całą tę historię Macdonald opowiedział z dziennikarskiego punktu widzenia. Centralnym miejscem w Stanie gry jest redakcja "Washington Globe".
I naprawdę — tak precyzyjnego i barwnego obrazu działań redakcyjnych, towarzyszących im napięć i konfliktów, presji upływającego czasu, nie widziałem w kinie od bardzo dawna. W dodatku film porusza od zawsze uwielbiany przez kinematografię motyw przemijania wartości, zmiany pokoleniowej, końca pewnej epoki. McAffrey jest tu przedstawicielem starej szkoły dziennikarstwa, coraz mocniej wypieranej przez dynamikę mediów elektronicznych. Ale i tutaj nie ma miejsca na uciekanie się do łatwych i patetycznych klisz. McAffrey nie jest ostatnim muszkieterem papierowej prasy, samurajem walczącym o jej rzetelność. To po prostu coraz bardziej zmęczony facet, który wierzy w sens swojej pracy.
Jeżeli dodać do tego wyśmienite aktorstwo (prym wiodą tutaj Russell Crowe i Helen Mirren) i doskonałe zdjęcia Rodrigo Prieto (Babel, 21 gramów, Tajemnica Brokeback Mountain), dostajemy pełen obraz Stanu gry. Nie jest to może film na miarę Ostatniego króla Szkocji, ale też nie mógł takim być; historia krwiożerczego dyktatora Idiego Amina, który utopił Ugandę we krwi, to unikalny temat, na który kino ostrzyło sobie zęby od lat. Stan gry to świadomy ruch w zupełnie inną stronę: świetne kino gatunkowe, którym Macdonald potwierdza swoją pozycję reżysera nieulegającego niskim gustom, a mimo to tworzącego kino o dużym potencjale komercyjnym. I dlatego już dziś z niecierpliwością czekam na jego kolejny film.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze