Książka rozpoczyna się, kiedy M odzyskuje przytomność, budząc się ze śpiączki. Lekarze uznają to za cud, bo osobom z tak poważnymi uszkodzeniami mózgu rzadko udaje się wrócić do normalnego życia. Dlatego wokół naszego bohatera wciąż biegają lekarze i sympatyczne, bardzo atrakcyjne pielęgniarki (w jednej siostrzyczce M naprawdę się zakochał). Nic dziwnego, że mężczyzna ma wokół siebie tylu przyjaciół: starszy pan chętnie darzy wszystkich przedziwnymi opowieściami wojennymi i powojennymi, wracając pamięcią do miejsc i wydarzeń, o których większość już zapomniała. Te opowieści mają w sobie coś niezwykłego, nadprzyrodzonego, jakby M, budząc się ze śpiączki, powrócił z zaświatów, w których z dystansu przyglądał się ziemskim sprawom. Opowieść nabiera rumieńców, kiedy M opuszcza szpital i zamieszkuje w ośrodku pomocy, położonym na wsi, wśród lasów, pagórków i łąk. I kiedy wraca do zdrowia, to one tworzą przestrzeń, w której M, razem ze swoim psem, najlepiej się czuje. Kiedy siada na leśnej polanie, wyjmuje z torby jedzenie i rozmawia z kudłatym czworonogiem, wszystko wokół powraca do harmonii, jakby przyroda, dzięki obecności człowieka i zwierzęcia, zaczynała czuć się lepiej. Udziela się to także ludziom, z którymi M rozmawia.
Stroiciel lasu to powieść magiczna i do granic realistyczna jednocześnie. Jej klimat doskonale wyraża cytat zamieszony na pierwszej stronie książki, zaczerpnięty z Biblii: I poszedł chłopiec, a razem z nim anioł, a także pies wyszedł z nim i podróżował razem z nimi. Bo nad M czuwa jakaś przedziwna istota, która czyni jego życie lepszym. Jest w tym staruszku trochę z dziwaka, a trochę ze świętego Franciszka z Asyżu: M [...] martwił się wyłącznie płochliwością leśnych ptaków. Z jedne strony twierdził, że rozumie, czemu uciekają, z drugiej uwierała go okropna przykrość, że nie przysiadają mu na głowie, nie lądują na ramionach (a przecież brzydził się pasożytów w ptasich piórach). Odbierał tę bojaźń jako osąd leśnych stworzeń, coś w rodzaju orzeczenia: „Nie można ci ufać; ty nie jesteś, kotku, święty Pański, tylko dziwak do kwadratu". Bo M, chcąc nie chcą, jest trochę zabawny, niepoważny, ale w tej życiowej niesforności jednocześnie prawdziwy, dobry, a czasami święty. Może trochę tej dobroci spłynie na nas podczas lektury? To na pewno było jedno z zamierzeń Marka Stokowskiego. Drugie wiązało się z literaturą, bo przecież każdy pisarz chce, by jego powieść dobrze się czytało. I tak jest w tym przypadku. W tej książce, jak mówi piesek Wabi, o trudnych sprawach mówi się z psim humorem. Może to dobre rozwiązanie na codzienne kłopoty?