"A good woman", reż. Mike Baker
DOROTA SMELA • dawno temuIntryga goni intrygę, zapętlając się rozkosznie wokół szyj głównych postaci, które na koniec będą wiły się jak ośmiornice na patelni. Ale to zaledwie część zabawy, jaką przewidział dla nas boski Wilde i jego adaptator. W twórczości dramaturga stereotypy służyły często temu, by je przełamywać. Nie jest więc Good Woman teatrem pozbawionych wolnej woli marionetek, ale wykładem o wewnętrznych sprzecznościach i nieprzewidywalności ludzkich decyzji. Motywacje postaci nie raz nas zaskoczą, podobnie jak ich wybory i złożone portrety psychologiczne.
Ceniony za przenikliwość, znawstwo ludzkiej natury i aforystyczne poczucie humoru — Oscar Wilde, jeden z najsłynniejszych pisarzy angielskich, jest niemal równie chętnie ekranizowany co Jane Austen. Podczas gdy jego najwybitniejsza powieść Portret Doriana Graya doczekała się już kilku wersji filmowych, pod montażowy nóż idą coraz mniej znane sztuki Wilde'a. Mike Baker postanowił odkurzyć jedną z takich zapomnianych perełek, Wachlarz Pani Windermere, której nadał nowy tytuł Good Woman i przeniósł akcję w lata 30., z deszczowej Anglii na włoskie wybrzeże Amalfi.
Good Woman jest historią kobiety poniekąd upadłej, acz z feministycznego punktu widzenia po prostu dobrze radzącej sobie w czasach, kiedy kobiecie trudno było osiągnąć niezależność. Kusząca Amerykanka w średnim wieku – pani Erlynne – żyje z romansów z bogatymi arystokratami. Kiedy zła reputacja ostatecznie przekreśla jej pozycję w nowojorskim towarzystwie, postanawia zmienić teren łowów. Zostawiając za sobą smugę plotek i niezapłaconych rachunków wyjeżdża do Włoch, na bogate wybrzeże słynące z dużego zagęszczenia europejskich fortun. Tu jej celem staje się Robert Windemere, świeżo ożeniony z niewinną lilijką – Meg, która szykuje się do świętowania swoich 21. urodzin. Zakochany mąż, buszując po sklepach w poszukiwaniu godnego damy swego serca prezentu, wpada na przebiegłą Erlynne, która — niby to pomagając mu w zakupie — zwabia nieszczęśnika do swojej willi, gdzie ponad wszelką wątpliwość ślubne przyrzeczenie zostaje złamane. Wkrótce niewierny małżonek, rozdarty pomiędzy poczuciem winy i niepohamowanym apetytem na wdzięki kochanki, posłusznie zaczyna wypisywać czeki na jej wydatki, co nie uchodzi uwadze jego przyjaciela, lorda Darlingtona. Bogaty i zepsuty do cna playboy tylko zaciera ręce, dybiąc na piękną i nietkniętą romansami Meg. Tymczasem pozbawiona skrupułów Erlynne w rosnącym zgiełku plotek podbija coraz liczniejsze grono adoratorów. Obrzydliwie bogaty, aczkolwiek nie pozbawiony osobistego wdzięku rozwodnik Tuppy, który także z niejednego pieca jadł chleb, oświadcza się przebiegłej modliszce, przekonany, że zrobi z niej stateczną żonę. Towarzystwo z klubu dżentelmenów kpiąco patrzy na ten z góry skazany na porażkę projekt, jadowicie komentując każdy skandal z udziałem uwodzicielki. W międzyczasie naiwna Meg domyśla się powoli, co łączy Erlynne z jej mężem. Nie wie jednak, że ta ma w zanadrzu jeszcze jeden mroczny sekret, i tak dalej, i tak dalej.
Intryga goni intrygę, zapętlając się rozkosznie wokół szyj głównych postaci, które na koniec będą wiły się jak ośmiornice na patelni. Ale to zaledwie część zabawy, jaką przewidział dla nas boski Wilde i jego adaptator. W twórczości dramaturga stereotypy służyły często temu, by je przełamywać. Nie jest więc Good Woman teatrem pozbawionych wolnej woli marionetek, ale wykładem o wewnętrznych sprzecznościach i nieprzewidywalności ludzkich decyzji. Motywacje postaci nie raz nas zaskoczą, podobnie jak ich wybory i złożone portrety psychologiczne. Co kryje się za maską wyuczonej kurtuazji i sztafażem konwenansu, jak mają się społeczne zachowania do jednostkowych pragnień? Takie to mądre pytania stawia film, który z drobnymi przeróbkami dałoby się zaadaptować do współczesnych czasów. W końcu reżyser Mike Barker już i tak z powodzeniem przesunął wildowską sztukę o dobrych kilkadziesiąt lat. Przetasował też nieco narodowość głównych bohaterów, dodał do kameralnej galerii postaci kilka właściwych dla swojej twórczości typów i wyposażył je w garść powiedzonek mistrza, tworząc w ten sposób uniwersalną ludzką komedię. Jeszcze tylko szklaneczka ginu z tonikiem i możemy rozkoszować się ponadczasowym romansem, który zamiast do serca przemawia raczej do intelektu, mydlane czułostki zastępując pragmatyczną oceną rzeczywistości zwieńczoną błyskotliwym morałem.
Do pełnego sukcesu filmu przyczyniła się też doborowa obsada. Scarlett Johansson świetnie sprawdza się w roli wymoczkowatej ofiary losu, a pełna dojrzałego seksapilu Helen Hunt na zawołanie potrafi zmienić się z ladacznicy w świętą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze