„Zrywa się wiatr”, Hayao Miyazaki
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPrzed Miyazakim ambitna animacja dla dorosłych była niszą, dzięki niemu stała się ważną częścią kinowego mainstreamu. Nawet jeśli na tle imponującej listy arcydzieł reżysera „Zrywa się wiatr” pozostanie raczej prezentem dla fanów, nie ma tu mowy np. o odcinaniu kuponów. To godne pożegnanie i wciąż piękne kino.
Ten film wyznacza koniec pewnej epoki. To ostatni obraz w karierze Miyazakiego. Żegna się z nami najwybitniejszy twórca w historii animacji, geniusz, jedyny (nie przesadzam) następca Kurosawy. Pamiętam szok po premierze „Księżniczki Mononoke”: takich „kreskówek” nie było nigdy wcześniej. Magiczna, epicka, pełna duchów, karmiąca się japońską mitologią, zrealizowana za ogromne pieniądze, mamiąca oczy hollywoodzkim przepychem, bezkompromisowa, piękna… zapewniła reżyserowi światową popularność. Później były obsypane nagrodami „Spirited Away” (Oscar dla najlepszej długometrażowej animacji, Złoty Niedźwiedź w Berlinie dla najlepszego filmu) i przebojowy „Ruchomy zamek Hauru”. Dalej zaczęła się moda na odkrywanie wczesnych filmów mistrza („Mój sąsiad Totoro”, „Nausicaa z doliny wiatru”, „Laputa — podniebny zamek”) i wyczekiwanie na każdą premierę z (założonego i kierowanego przez Miyazakiego) studia Ghibli. I na koniec smutek, bo Ghibli zamyka właśnie swe podwoje, a jego założyciel udaje się na zasłużoną emeryturę.
W „Zrywa się wiatr” pojawiają się najważniejsze tematy, czy wręcz obsesje reżysera: pacyfizm, lotnictwo i oczywiście cienka granica pomiędzy magią i rzeczywistością. Jest to też (potraktowana dość luźno i nasycona wątkami autobiograficznymi) historia autentycznej postaci: Jiro Horikoshi, legendarnego japońskiego projektanta samolotów (stworzył m.in. słynne „Zero”, na których Japończycy zaatakowali Pearl Harbour).
[Wrzuta]http://kino.wrzuta.pl/film/634nChj7qoc/34_zrywa_sie_wiatr_34_-_zwiastun_pl&autoplay=true[/Wrzuta]
Miyazaki żegna się z kinem godnie, ale bez fajerwerków. Z jednej strony jest to (jak zwykle w przypadku Ghibli) prawdziwa uczta dla fanów animacji: każde ujęcie zachwyca niezwykłym pięknem, imponującym rozmachem, nieuchwytną poezją. Pierwsza połowa filmu (skupiona na pasji naszego bohatera) zachwyca i bez trudu trzyma poziom najważniejszych filmów reżysera, druga (opowiadająca o życiu prywatnym Horikoshiego) wydaje się zbyt rozwlekła, pozbawiona narracyjnej dyscypliny: drażnić mogą tutaj schematyczne postacie kobiet i sentymentalny (by nie rzec łzawy) wątek miłosny. Całość skutecznie broni przekaz: Miyazaki oddaje hołd bezkompromisowym, wyprzedzającym swoje czasy wizjonerom (a więc także samemu sobie), do beczki miodu dodaje też łyżkę dziegciu. Horikoshi marzy, by przekraczać granice prawdopodobieństwa, osiągać doskonałość, uczynić świat lepszym. Pech chce, że zaprojektowane przez niego myśliwce stają się jednym z symboli zbrodniczych działań Japończyków w trakcie II wojny światowej.
Opus magnum Miyazaki ma już dawno za sobą: na zawsze pozostanie nim „Księżniczka Mononoke”. „Zrywa się wiatr” to raczej postscriptum. Podsumowanie najważniejszych wątków w twórczości mistrza, ostatnia demonstracja możliwości jego zachwycającej (i wciąż bezkonkurencyjnej) wyobraźni. Oczywiście można narzekać. Tylko po co: każdy ze snów Horikoshiego (a obejrzymy ich tu kilkanaście) wyprzedza wszystko, co kiedykolwiek stworzyli pozostali adepci animacji. Przed Miyazakim ambitna animacja dla dorosłych była niszą, dzięki niemu stała się ważną częścią kinowego mainstreamu. Nawet jeśli na tle imponującej listy arcydzieł reżysera „Zrywa się wiatr” pozostanie raczej prezentem dla fanów, nie ma tu mowy np. o odcinaniu kuponów. To godne pożegnanie i wciąż piękne kino.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze