Nie trzeba być mędrcem, by domyślić się, że oprawne w skórę i ozdobione krzyżem tomiszcze, które Eli przez 30 lat dzielnie transportuje z Nowego Jorku do San Francisco (Odys, który z Troi do Itaki wracał 10 lat, mógłby mu buty czyścić), to bynajmniej nie trylogia Tolkiena.
[photo position="inside"]20269[/photo]A szkoda, bo gdyby tak było, moglibyśmy się przynajmniej trochę rozerwać. A tak jesteśmy katowani niestrawnie demagogicznym kazaniem o mądrości ojców i ich duchowym dziedzictwie. Religia - pouczają z ekranu twórcy - jest częścią naszej historii i pozbawieni jej stajemy się natychmiast bandą śmierdzących kanibali. Jednocześnie drugim torem płynie tu bardziej znaczący komunikat: wiary w jedynego Boga należy bronić przed niegodnymi, gdyż mogą oni chcieć ją wypaczyć.
[photo position="inside"]20270[/photo]I to zadanie spoczywa na barkach szlachetnych, bo filmowy Bóg, niczym szef DHL-u, troszczy się tu tylko o to, by paczka dotarła na miejsce. Wszelkie wskazówki i pomoc, jakiej udziela bohaterowi, służą zatem nie tyle ocaleniu cywilizacji, co samej Księgi i jej kuriera. Samolubny wolumin nie bez kozery wybrał sobie na protektora człowieka, który choć posuwa się do przodu raczej nieśpiesznie, czyni to z zabójczą konsekwencją, rżnąc i ćwiartując stających mu na drodze z wprawą mistrza sushi.
[photo position="inside"]20271[/photo]Nic dziwnego, że unoszący się wokół jego krwawej misji starotestamentowy duch działa jak afrodyzjak na ludzi gustujących w wyrazistych ideologiach. Takich jak karykaturalny w swej brutalności, faszyzujący dyktator Carnegie, który pragnie Księgi dla własnych korzyści.
W czasach narastających tarć między chrześcijanami i muzułmanami oraz nasilającej się groźby wojny religijnej takie stawianie sprawy to nic innego jak próba skorygowania złego wizerunku wiary.
[photo position="inside"]20272[/photo]W filmie mowa jest o tym, że Księga była powodem wybuchu wojny. Ale winić za to można jedynie ludzi - dopowiadają twórcy. Wygląda to wszystko trochę tak, jakby film sponsorowali sami kreacjoniści: w trosce o dobry PR Biblii, a być może także z myślą o ewangelizacji obszarów nazywanych przez chrześcijańskich fundamentalistów "oknem 10/40" (afrykańskie i arabskie tereny między 10. i 40. stopniem szerokości geograficznej).
[photo position="inside"]20273[/photo]Tam codzienność nie odbiega przecież wcale od mrocznej filmowej fikcji, a Denzel Washington może prawdopodobnie zdziałać więcej niż niejeden biały misjonarz.
Jako kino z gatunku social fiction Księga ocalenia rozczarowuje chyba jeszcze bardziej. To bezwstydny recykling motywów fabularnych, w którym trudno o pojedynczą oryginalną scenę.
[photo position="inside"]20274[/photo]Czegoż nie ma w tej papce? Znajdziemy tu serię Mad Maxa, fragmenty znanych westernów, filmy o zombi, a nawet klasyk SF Fahrenheit 451. Nakręcona na dwóch szrotach i w jednym starym miasteczku filmowym Księga pod wieloma względami przypomina także tanie fabuły klasy C w rodzaju Babylonu A.D., gdzie metafizyka miesza się z kultem bicepsa. Ma nawet identycznie odbarwione zdjęcia i równie niedbałą o szczegóły narrację.Ale tamten film był chyba jednak uczciwszy i dzięki temu mniej irytujący w swej bełkotliwej niespójności, bo nie udawał, że jest czymś więcej niż rozrywką dla dresiarzy.
[photo position="inside"]20275[/photo]
Zabawne, że dopiero co przez światową prasę przetoczyła się fala miażdżącej krytyki Avatara, który miał być według niej dziełem lewicowej propagandy, a już przeciwnicy Camerona dostają produkt skrojony niemal idealnie na miarę swoich potrzeb i możliwości. Bez zbędnej złośliwości przekażmy im znak pokoju i życzmy udanej katechezy. Niech ten seans będzie dla nich wystarczającą pokutą za grzech czepialstwa.