„Miedzianka. Historia znikania”, Filip Springer
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuReportaże literackie nieczęsto bywają ekranizowane. W tym sensie, książka Filipa Springera jest pozycją szczególną. To właściwie gotowy scenariusz serialu telewizyjnego, swoistego westernu rozgrywającego się na ziemiach odzyskanych od końca II wojny światowej do lat osiemdziesiątych, z pełnokrwistymi postaciami, wielowątkową fabułą i odrobiną nadnaturalnej niesamowitości.
W Miedziance (wcześniej Kupferbergu) niegdyś stały dwa krzyże, ozdobione napisem „Memento”. Wedle lokalnej legendy, brat zamordował brata, a potem, targany wyrzutami sumienia postawił przy drodze dwa kamienne krucyfiksy. Towarzyszyły kolejnym pokoleniom w ich trudach i nadziejach. Tuż obok zmieniały się nazwy i władze, Niemcy przepędzali Polaków, Polacy Niemców, wreszcie sama Miedzianka wściekła się na to towarzystwo i przegnała wszystkich. Dziś wsi, jak i krzyży już nie ma.
Pierwsze kilkadziesiąt stron, gdzie skutecznie zgromadzono wiadomości obiegowe, ratuje głównie warsztat literacki autora, obdarzonego rzadką zdolnością uprawiania anegdoty. Tak zwane mięso zaczyna się tam, gdzie zwykle, czyli od wojny i tego co po wojnie – kiedy Miedzianka, wraz z resztą Dolnego Śląska znalazła się w Polsce. Rejon od zawsze przyciągał górników, ale trzeba było ruskich, żeby pokłady uranu zostały znalezione. Przyjechali geologowie, a za nimi tłumy, znęcone perspektywą poniemieckiego dachu i dobrej roboty na kopalni. Uran, złośliwy z natury – pylica, i tak ciężka, w tym wypadku okazuje się szczególnie niebezpieczną chorobą – dopiero tutaj ujawnia swój paskudny charakter. Rozmieszczenie ogromnych pokładów rudy blisko powierzchni sugeruje bogate złoża. Jest zgoła inaczej. Kolejne odwierty przynoszą rozczarowanie. A wieś powyżej, zaczyna się zapadać.
Można zapytać – a kogo obchodzi wieś, która zniknęła? Niejedna Miedzianka przepadła. Ale przecież nie o wieś tutaj chodzi. W losach Miedzianki skupia się historia ziem odzyskanych: mamy wielką nadzieję, z którą przyjechali tutaj nowi mieszkańcy oraz wściekłość przepędzonych gospodarzy. Jest sprytny akowiec, zdolny wywinąć się z każdej pułapki zastawionej przez służby bezpieczeństwa, młoda dziewczyna nieustannie unikająca śmierci, konfidenci penetrujący kopalnie, robotnik pobity na śmierć w ubeckiej dziupli. A także zdrady, miłości, dzieci wynoszące z grobów szable i napierśniki. Kupują wino rodzicom i bawią się w pobliżu zasypanego stawu, gdzie sowieci ukryli trupy.
Krzyże przyglądają się temu wszystkiemu. Krążą opowieści o duchach nawiedzających okoliczne lasy i szyby kopalniane. Dzieci same przebierają się za upiory. A domy zaczynają śpiewać. Przejmujące zawodzenie pękających ścian i kruszejących fundamentów da się słyszeć szczególnie nocą, kiedy nikną inne dźwięki. Będzie tak wyło, aż wszyscy się nie wyniosą, przeklinając kobietę, która tę przeprowadzkę zorganizowała. Piszę o tym sentymentalnie, bo i Filip Springer nie obawia się sentymentu. Wręcz przeciwnie. Miedzianka… kipi od emocji, nad którymi dominuje nastrój nostalgii i żalu, że człowiek wobec historii jest niczym.
Nic, tylko kręcić.
Miedzianka. Historia znikania została przynajmniej częściowo sfinansowana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Rzadko zdarza się, aby pieniądze podatnika wydawano w tak satysfakcjonujący sposób.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze