"Nagi instynkt 2", reż. Michael Caton-Jones
WOJCIECH ZEMBATY • dawno temuPodobno Sharon Stone walczyła jak lwica, by utrzymać status symbolu seksu i zagrać w Nagim instynkcie 2. Walka aktorki w średnim wieku o prawo do pokazania się na ekranie in flagranti urasta do rangi zjawiska obyczajowego. Znakiem rozpoznawczym naszego starzejącego się (wymierającego?) świata jest bowiem niezgoda na metrykę.
Thriller erotyczny, czyli bara-bara z dreszczykiem. Kamienna Sharon wraca po latach i raz jeszcze wciela się w rolę demonicznej i uwodzicielskiej, zepsutej do szpiku kości morderczyni, pisarki Catherine Tramell. Tym razem jej partnerem i ofiarą jest wzięty psychiatra Michael Glass. Jest to osobnik chłodny, ulizany i z zasadami. Jak można się było spodziewać, Kaśka zrobi wszystko, by rozpalić w nim dziką namiętność…
Oglądałem ten film z mieszanymi uczuciami. Z początku był raczej nudny. Usypiający seks w pędzącej superbryce, psychoanalityczne gierki słowne, prężenie się Sharon i nieskazitelna angielszczyzna Davida Morrisseya zadziałały na mnie bardziej jak uspokajający Tramal niż stymulujący afrodyzjak.
Sceny erotyczne, silące się na szczególną perwersję, nie wnosiły zbyt wiele do akcji i ogólnie sztuki filmowej. Często jest tak, że filmowa erotyka otacza się nadmiarem chwytów-rekwizytów. Podglądanie, duszenie, świeczki, pinezki, chińskie marchewki i wyjadanie z ciała partnera zupy ogórkowej… Niestety, dosłowność zabija magię, a realizacja jakiegokolwiek marzenia zawsze przynosi rozczarowanie. Nie bez przyczyny najciekawszy film o kobiecie fatalnej, Mroczny przedmiot pożądania Buñuela, w zasadzie obywa się bez scen spółkowania i nagości. Zamiast tego koncentruje się na niedopowiedzeniu i niezaspokojonej obsesji.
Podobno Sharon Stone walczyła jak lwica, by utrzymać status symbolu seksu i zagrać w Nagim instynkcie 2. Walka aktorki w średnim wieku o prawo do pokazania się na ekranie in flagranti urasta do rangi zjawiska obyczajowego. Znakiem rozpoznawczym naszego starzejącego się (wymierającego?) świata jest bowiem niezgoda na metrykę. O czym świadczą slogany albo raczej obsesyjnie mamrotane zaklęcia z kolorowej prasy: życie zaczyna się po czterdziestce, kobiety im starsze, tym ładniejsze, pracujący na dwa etaty seniorzy uratują świat…
Niestety, przemijanie jest bezlitosne i – jak dla mnie – Sharon wciąż może być fascynująca, uwodzicielska, inteligentna i Bóg wie co jeszcze, ale rozbierane sceny erotyczne z jej udziałem stały się nieco… krępujące? I nie chodzi o to, że ludzie od pewnego wieku nie powinni uprawiać seksu. Za to niekoniecznie powinni obnażać się publicznie. W końcu aktorka dobiega już pięćdziesiątki. Może nie od razu powinna tylko niańczyć wnuki albo dziergać moherowy beret, ale nie wypinać na ekranie swe doczesne szczątki… Mimo to aktorce udało się stworzyć wyrazistą i sugestywną kreację. Zwłaszcza wtedy, gdy stawia na aurę, magnetyzm i klasę, a nie epatowanie ciałem. Druga połowa filmu pełna jest smakowitej wieloznaczności i naprawdę trzyma w napięciu. Do ostatniej chwili nie wiadomo, kto zabił. Co więcej, ta niepewność nie jest okupiona brakami w logice scenariusza. Nieszczęsny psychiatra miota się w pajęczej sieci kłamstw i sprzecznych prawd, a kamienna Sharon – zimna, wręcz lodowata modliszka, metodycznie rozpracowuje udręczonego samca. Jej okrutny spokój budzi strach, a nawet agresję. I o to chyba chodziło.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze