„Coco Chanel”, Anne Fontaine
DOROTA SMELA • dawno temuFragment biografii słynnej projektantki mody Gabrielle Bonheur Chanel. Nie jest to klasyczny film biograficzny. W historii życia bohaterki reżyserka drąży głównie wątek porzucenia i straty. Podobna do Chanel fizycznie Audrey Tautou nie jest jednak w stanie zbudować wrażenia pełnowymiarowej, żywej postaci.
Fragment biografii słynnej projektantki mody Gabrielle Bonheur Chanel. Ta nieżyjąca od 40 lat ikona mody zrewolucjonizowała styl noszenia się, uwalniając kobiety od krępujących gorsetów i niewygodnych falban i dając im w zamian małą czarną, krótką spódnicę czy prochowiec. Co ciekawe, jako młoda szwaczka, zamiast o modzie, marzyła o karierze estradowej. Reżyserka Anne Fontaine skupia się na tych najgorzej udokumentowanych i pełnych przekłamań okresach biografii stylistki. Historia opowiedziana w filmie zaczyna się w sierocińcu — jako 12-letnia dziewczynka Chanel straciła matkę, a ojciec oddał ją i jej rodzeństwo pod opiekę zakonnic. Razem z ukochaną siostrą czekały na jego powrót, który nigdy nie nastąpił. Potem obydwie próbowały szczęścia na estradzie. Jako szansonistka Chanel zdobyła swój pseudonim Coco — tak nazywał się piesek w jednej z piosenek, które wykonywała dla publiczności złożonej głównie z żołnierzy w lokalnej winiarni Moulin. Tu właśnie poznała bogatego hodowcę koni Balsana, oficera stacjonującego ze swoją jednostką w jej miasteczku. Jedno i drugie wydarzenie okażą się znaczące dla jej kariery.
Coco Chanel to kolejny z rzędu film opowiadający losy tej niezwykłej postaci, drugiej po Edith Piaf francuskiej bohaterce — skarbie dziedzictwa kulturowego kraju nad Sekwaną. Nie sposób zignorować podobieństw w podejściu do biografii obydwu pań. Były kochane za swoje niskie pochodzenie, sieroctwo i — obok wielkiego talentu — niezłomną wolę społecznego awansu. Obie były trudne we współżyciu, apodyktyczne, co tłumaczy się traumatycznym dzieciństwem i tragicznie przerwanym związkiem. Edith Piaf kochała się do szaleństwa w bokserze Marcelu Cerdanie, który zginął w katastrofie lotniczej, lecąc na spotkanie z nią. Wybranek Chanel także zmarł w wypadku. Cerdan był żonaty, Arthur "Boy" Capel pomimo uczucia, które łączyło go z Coco, ożenił się dla pieniędzy z inną. Cierpiąca Piaf śpiewała przez to jeszcze rzewniej. Chanel — co stara się nam zasugerować reżyserka — stworzyła swoje odzieżowe dzieła niejako w akcie odreagowania po stracie ukochanego, kiedy rzuciła się w wir pracy. Sztuka obydwu była więc sublimacją ich nieszczęść.
Coco Chanel nie jest klasycznym filmem biograficznym. I dobrze. Przeładowany szczegółami, chronologiczny zapis życia jest dziś dobry dla telewizji, a nie na duży ekran. Można powiedzieć, że Anne Fontaine, korzystając ze zdobyczy biografizmu, interpretuje życiorys Chanel, nieraz czyniąc odstępstwa od faktów. Interesuje ją przy tym tylko jej młodość, okres, zanim dziewczyna stała się wielką projektantką. Choć biografizm stosuje się głównie do badań nad literaturą, reżyserka zręcznie się nim posługuje, nadając modowym kreacjom Chanel wymiar duchowych symboli jej smutnego życia. Z powodu żałoby jej ulubionym kolorem stał się czarny. Jej stroje były proste jak sukienki pensjonariuszek sierocińca albo habity zakonnic, które ją wychowały. Pozbawione wszelkich ozdób świadczących o bogactwie i statusie społecznym, bo Chanel pogardzała elitami i zamiast się do nich mizdrzyć, wolała je szokować.
Fontaine eksploruje kolory i kształty świata, które złożyły się na wyobraźnię projektantki: złote guziki z oficerskich mundurów, męskie stroje jeździeckie, ubrania robocze. W historii jej życia drąży natomiast wątek porzucenia i straty. Ale ta historia wydaje się niepełna. Może dlatego, że film trwa zaledwie 104 minuty i urywa się w momencie, na który przeciętny pożeracz biografii czeka zawsze z zapartym tchem — czyli w chwili, kiedy Chanel stoi u progu kariery. Może też dlatego, że narracja zdaje się korzystać z gotowych szablonów, z których kleci się wizerunek celebrytek pokroju Chanel i Piaf. Być może wystarczyłoby kilka chwil intymności, jakiegoś sam na sam widza z bohaterką, by ją uwiarygodnić. Bo podobna do Chanel fizycznie Audrey Tautou nie jest w stanie zbudować wrażenia pełnowymiarowej, żywej postaci. Jej Coco jest biograficzną koncepcją na swój temat, nakręcaną lalką, która w chwili rozpaczy chodzi po pracowni z nożyczkami. Chcemy zobaczyć, co zrobi później, jaką się stanie osobą. Ale w tym momencie kurtyna opada i widowisko się kończy. Ma się wrażenie, że kończy się tak niespodziewanie jak odcinek serialu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze