"Callisto", Torsten Krol
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWydawca reklamuje Callisto jako nową wersję Paragrafu 22 co ma sens o tyle, że tajemniczy autor wyróżnia się poczuciem humoru podobnym do Josepha Hellera. Napisał powieść o wojnie, w której wojny nie ma. Tej książki nie da się oderwać od polityki. Rozsmakują się w niej ci, którzy wcześniej przyjęli punkt widzenia Michaela Moore’a. Niektóre obserwacje są trafne, a wiele scen bezapelacyjnie śmiesznych.
Zastanawiam się, czy trauma 11 września i całej wojny z terroryzmem zaowocuje w kulturze czymś podobnym do tego, co stało się po niepowodzeniu Ameryki w Wietnamie, czy doczekamy się nowych Łowców Jeleni, Plutonów, a także ogólnej brutalizacji popu (vide nowa fala naturalistycznych horrorów). Na razie trudno wyłowić jakiś konkretny kierunek z poszczególnych książek i filmów, poza ogólnym przerażeniem barbarzyństwem Busha, lękiem przed terroryzmem i masą najdziwniejszych teorii spiskowych. Co prawda, jak świat światem, nie było tak humanitarnie prowadzonej wojny, ale trudno, pisać trzeba. Inna sprawa, że Amerykanie mają chyba powoli dosyć tej afery, ma jej dosyć Torsten Krol i chyba z tego powodu obsmarował prowincję tego kraju, mądrze i zabawnie.
Wydawca reklamuje Callisto jako nową wersję Paragrafu 22 co ma sens o tyle, że tajemniczy autor (nie wiadomo zupełnie, kto zacz) wyróżnia się poczuciem humoru podobnym do Josepha Hellera. Mianowicie napisał powieść o wojnie, w której wojny nie ma. To znaczy, Odel Deefus, protagonista powieści wybiera się do Iraku, lecz tam nie dociera, zatrzymany przez dwa trupy na prowincji w Kansas. Duch awantury w Iraku unosi się jednak nad każdą stroną, wszyscy bowiem poszaleli i wszędzie widują Arabów.
Rzeczony Odel jest nieudacznikiem o typowo szwejkowskim poczuciu humoru i ogólnej niezdarności. Ponieważ nie ma co ze sobą zrobić, decyduje się na wstąpienie do armii, by tłuc muzułmanów na Bliskim Wschodzie. W spełnieniu tego marzenia przeszkadza mu Dean Lowry, lokalny kosiarz trawy, u którego Odel przypadkiem się zatrzymuje i równie przypadkowo zabija. A dalej już mnożą się przypadki. Denat sam okazuje się mordercą, do tego handlarzem narkotyków, który planował przejść na islam. Sama idea zmiany wiary rodzi straszliwe podejrzenia – Dean miał pracować dla terrorystów, planował nawet zabójstwo kandydata na prezydenta, w konsekwencji czego Odel znajduje się w samym środku niezłej kabały.
Na jego niezbyt mądrą głowę zwalają się wszystkie traumy, lęki i mity związane z wydarzeniami po 11 września. Dochodzi do utożsamienia muzułmanina z terrorystą, a każda groźba, wypowiedziana po pijaku i żartem, porywa na nogi służby specjalne. Chrześcijanie są równie fanatyczni i skorzy do zbrodni co muzułmanie, policjanci głupi lub skorumpowani, mnożą się też agencje wewnątrz agencji, pilnując, na różne sposoby bezpieczeństwa narodowego. Nikt też nie powinien się zdziwić, że Odel koniec końców dostanie okrutny łomot w tajnym więzieniu dla terrorystów, które, jak wiemy, wcale nie istnieją. Aż szkoda, że nie trafił do takiego w Polsce.
Tej książki nie da się oderwać od polityki i w Callisto rozsmakują się ci, którzy wcześniej przyjęli punkt widzenia Michaela Moore’a. Trosten Krol jest na szczęście subtelniejszy od amerykańskiego reżysera. Szczęściem, niektóre obserwacje są trafne, a wiele scen bezapelacyjnie śmiesznych, niezależnie od przekonań politycznych, podobnie jak niemal każdy, od ultraprawicowca po lewaka rozczaruje się pospiesznym, niedbałym zakończeniem.
Pisanie o jednostce w społeczeństwie prowadzi do wniosku, że jest ona zagubiona, tak było od czasów Szekspira, albo i Antygony, więc Krol opisując Amerykę, Ameryki nie odkrywa. Odel jest tępym cwaniaczkiem, któremu wydaje się, że może wszystkich przechytrzyć, w rzeczywistości pcha go prymitywne chciejstwo, pozór uczciwości i fata morgana obywatelskiego obowiązku, to cień człowieka mimo dosadnego języka i daru komentowania świata, któremu wojak Szwejk – do którego Odela się przyrównuje – na pewno nie postawiłby piwa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze