„Śniadanie ze Scotem”, Laurie Lynd
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuEfektownie sfotografowany, a z początku nawet zabawny. A jednak jest to film straconej szansy. Bo mogło być ostro i kontrowersyjnie. A powstało coś, co może być puszczane w telewizji w trakcie obiadu. Lynd zaprzepaścił potencjał ekranizowanej książki (Śniadanie to adaptacja głośnej prozy Downinga). Wszystko jest tu grzeczne, poprawne i skonwencjonalizowane. A kontrowersje (dwóch gejów opiekuje się dzieckiem, którego matka przedawkowała heroinę) ukrywa się przed oczami widza. Co odbiera filmowi wiarygodność i zaprzepaszcza, niemały potencjał filmu.
Eric (Tom Cavanagh) i Sam (Ben Shenkman) są parą od czterech lat. Eric, były zawodnik drużyny hokejowej Maple Leaf pracuje obecnie jako komentator sportowy. Sam jest radcą prawnym. Mieszkają w cichej dzielnicy Toronto, ukrywając przed światem prawdę o swoim związku. Wszystko zmienia się w chwili, gdy Sam dowiaduje się, że była dziewczyna jego brata Billy’ego (Colin Cunningham) zginęła, zostawiając mu pod opieką swojego syna, Scota (Noah Bernett). Ale wieczny lekkoduch Billy przebywa gdzieś w Ameryce Południowej i chwilowo nie ma z nim kontaktu. Pracownicy socjalni poszukują tymczasowego opiekuna dla Scota. Pomimo wyraźnego sprzeciwu Erica (nigdy nie lubił dzieci), Sam decyduje się wziąć na siebie tę odpowiedzialność – przekonuje partnera, że to „tylko na jakiś czas”.
Śniadanie ze Scotem (jedno „t” w imieniu chłopca to nie pomyłka) wykorzystuje doskonale znany schemat: dwóch gości, nagle i wbrew własnej woli, zostaje opiekunami dziecka. Tyle, że tym razem nie mamy do czynienia z programowo niedojrzałymi kuplami „od piwa”, a żyjącymi w stałym związku, zdeklarowanymi gejami. W dodatku matka chłopca zmarła nie (jak to jest przyjęte w amerykańskim kinie familijnym) wskutek długiej i wyniszczającej choroby, ale przedawkowując heroinę.
Jakby tego było mało Scot okazuje się (jak mówią o nim sami zainteresowani) bardziej gejowski niż jego przypadkowi opiekunowie. Uwielbia różowe ciuchy, musicalowe piosenki, chętnie stosuje makijaż a najchętniej całuje kolegów z klasy. Czym budzi przerażenie Sama i Erica (obawiają się, że „będzie na nich”). Brzmi to wszystko naprawdę odważnie, ale nie dajcie się zwieść: Lynd całkowicie zaprzepaścił potencjał ekranizowanej książki (Śniadanie to adaptacja głośnej prozy Michaela Downinga). Wszystko jest tu bezlitośnie skonwencjonalizowane, grzeczne i poprawne. A powyższe kontrowersje z całych sił ukrywa się przed oczami widza. Co nie tylko odbiera filmowi wiarygodność (Eric i Sam faktycznie sprawiają tu wrażenie wspomnianych kumpli „od piwa”, nie namiętnych kochanków), ale także całkowicie zaprzepaszcza, przyznaję: niemały, potencjał Śniadania ze Scotem. W efekcie dostajemy setną (jeśli nie tysięczną) kopię obrazów w stylu Trzech mężczyzn i dziecko. A więc opowieść o dojrzewaniu do odpowiedzialności, o wartościach rodzinnych itd. Jak przystało na amerykańską produkcję familijną jest też wątek sportowy (ambicji i solidarności nauczyć ma Scota hokej) i bożonarodzeniowy, a więc (do przysłowiowego zwrotu zawartości żołądka) przesłodzona finałowa sekwencja kolacji wigilijnej.
Oczywiście: film powinno się oceniać w kontekście gatunku, jaki reprezentuje. I nie można powiedzieć: Śniadanie… jest efektownie sfotografowane, a z początku nawet (przez chwilę, ale jednak) zabawne. Sporo uroku dodaje mu naprawdę wyrazista kreacja młodego Bernetta w roli tytułowej. A jednak jest to film straconej szansy. Bo mogło być ostro i kontrowersyjnie. A powstało coś, co śmiało może być puszczane w telewizji w trakcie świątecznego obiadu. Bo Śniadanie ze Scotem z pewnością zadowoli starsze panie poszukujące tzw. „ładnych” filmów. Lynd zadbał, by nawet najsurowszy cenzor nie wyciął jego obrazu ze świątecznej ramówki. Usunął ze swojego filmu wszystko, co mogło być w nim świeże i interesujące. I w porządku. Tylko dlaczego ten (moim zdaniem z definicji stworzony na potrzeby telewizji) film w ogóle trafia na duże ekrany? Tego nie rozumiem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze