„Łowcy głów”, Morten Tyldum
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuObraz Tylduma wciąga zwartą narracją, uwodzi chłodną, niepokojącą atmosferą. Twórcy solidnie rysują motywacje bohaterów, kapitalnie wygrywają etap wzajemnego szpiegowania się całej trójki. Do tego dochodzą piękne zdjęcia, sugestywna muzyka, przyzwoite aktorstwo, wartkie, ale pozbawione efekciarskich zawijasów tempo. Ale tylko w pierwszej części.
Skandynawska literatura kryminalna robi nad Wisłą oszałamiającą karierę. Korzystają na niej także autorzy kinowych adaptacji kolejnych bestsellerów: przywiązani do literackich bohaterów czytelnicy po prostu chcą zobaczyć ich przygody na dużym ekranie. Do tego stopnia, że samym filmom przyznają swoistą taryfę ulgową. Przerobiłem to na własnej skórze z niemałą przyjemnością oglądając co najwyżej średnie ekranizacje kolejnych Wallanderów Mankella, czy (wyjąwszy obraz Finchera) całej trylogii Millenium Larssona. Ale kolejnej gwiazdy skandynawskiego kryminału, Jo Nesbo (autora m.in. Łowców głów) jak dotąd nie czytałem. Ktoś powie: to bez znaczenia, porządna ekranizacja musi bronić się także bez znajomości literackiego pierwowzoru. Owszem, powinna. Tyle, że w przypadku filmu Tylduma tak się po prostu nie dzieje.
Co może być dla widzów przykrym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że katastrofy absolutnie nie zapowiada początek seansu, przeciwnie: zaczyna się to co najmniej intrygująco. Twórcy powoli przybliżają nam bohaterów, realia ich otoczenia, wzajemne powiązania. Poznajemy tzw. małżeństwo idealne. Oboje wciąż jeszcze młodzi, ona (Diane) piękna, inteligentna, prowadzi modną galerię sztuki; on (Roger) co prawda konus (168 cm wzrostu) ale za to bajecznie bogaty. Do tego jeden z najważniejszych w kraju headhunterów, lider branży rekrutacyjnej. Mieszkają w oszałamiającej rezydencji, jeżdżą limuzynami… z czasem okazuje się, że, przerażony perspektywą utraty Diane, Robert budując ich wspólny raj znacznie przekracza swoje możliwości finansowe. Stąd od czasu do czasu ma tzw. robotę na boku: z niemałą wprawą kradnie i sprzedaje (tu przydaje mu się wiedza żony) dzieła sztuki (głównie ryciny, grafiki, obrazy). Na otwarciu kolejnej wystawy oboje poznają Clas’a Grave’a: wyraźnie oczarowanego wdziękami Diane ekscentryka trzymającego w prywatnym mieszkaniu m.in. oryginalnego Rubensa. I tak pomiędzy całą trójką zaczyna się pełna podskórnych napięć gra: Robert przygotowuje się do kradzieży Rubensa, jednocześnie coraz mocniej utwierdza się w przekonaniu, że Diane zdradza go z przystojnym (i, a jakże: wysokim) Grave'em.
Do tego miejsca (mniej więcej pierwsze 45 min.) ogląda się to cudownie. Obraz Tylduma wciąga zwartą narracją, uwodzi chłodną, niepokojącą (ale też, co u Skandynawów rzadkie, przełamaną ironicznym humorem) atmosferą. Twórcy solidnie rysują motywacje bohaterów, kapitalnie wygrywają etap wzajemnego szpiegowania się całej trójki. Do tego dochodzą piękne zdjęcia, sugestywna muzyka, przyzwoite aktorstwo, wartkie, ale pozbawione efekciarskich zawijasów tempo. Co podkusiło autorów, żeby (gwałtownie zresztą i nienaturalnie) zmienić ton na typowy dla hollywoodzkich bzdur spod znaku zabili go i uciekł? Dość powiedzieć, że Grave szybko okazuje się groteskową hybrydą Terminatora i Rambo: komandosem, szpiegiem, snajperem, nożownikiem a do tego jeszcze (!) genialnym wynalazcą, utytułowanym naukowcem itd. Co gorsza Grave wyrusza w pościg za Robertem, a po drodze bez żenady morduje norweskich policjantów, lekarzy, farmerów czy choćby najzwyklejszych przechodniów. Nastrój pryska, bo chociaż twórcy stają na głowie, by uwiarygodnić kolejne (wierzcie mi: z założenia bzdurne i urągające inteligencji widza) zwroty akcji, wychodzi im to marnie. Z jednej strony scenariusz co krok łamie podstawowe zasady logiki, z drugiej: gęsta narracja próbuje narzucić widzom strach o losy ściganego Roberta. Dużo w tym niezamierzonego humoru, niechcianej groteski, swoistej bezradności próbujących (bezskutecznie) powiązać cały ten mętlik we w miarę spójną całość twórców.
Efekt szybko staje się irytujący, a cały film zwyczajnie nudny. Kolejne absurdy coraz rzadziej zaskakują (za to coraz częściej śmieszą). Co nie zmienia faktu, że fani książki prawdopodobnie i tak Łowców obejrzą (to z myślą o nich dystrybutor wprowadza film na polskie ekrany). Pozostali niech lepiej nie ryzykują.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze